Autorka: Ewa Świerżewska

Maria Mazurek, dziennikarka, autorka wywiadów i reportaży publikowanych w „Gazecie Krakowskiej”, współautorka książek popularnonaukowych napisanych z Jerzym Vetulanim, laureatka nagród dziennikarskich i literackich. Książka „Sen Alicji, czyli jak działa mózg", napisana wraz z profesorem, stała się bestsellerem i została przełożony na sześć języków obcych.

Przecinek i kropka

Rozmowa z Marią Mazurek

Ewa Świerżewska: W jakich okolicznościach narodziła się Alicja, bohaterka serii książek wydawnictwa Mando?

  • Maria Mazurek: Na początku to w ogóle nie miała być seria. Dostaliśmy z neurobiologiem, profesorem Jerzym Vetulanim, z którym pisałam również książki dla dorosłych – wtedy byliśmy chyba po dwóch – propozycję stworzenia książki dla dzieci o mózgu. To był pomysł Doroty Trzcinki z wydawnictwa Mando; zaznaczam to, bo za sukcesem książki zawsze stoi więcej osób niż te wymienione na okładce. W każdym razie na początku chyba nikt tego sukcesu nie przewidywał, łącznie z wydawnictwem. A my z profesorem już kompletnie. Nie mieliśmy żadnego doświadczenia w tworzeniu literatury dziecięcej.

To dlaczego się zgodziliście?

  • Chyba po prostu nieźle się bawiliśmy, wspólnie pracując. No i zawsze to coś innego, nowe wyzwanie. Powracając do pani pytania o okoliczności „narodzin” Alicji, mogę odtworzyć wieczór „porodu” ze szczegółami: piliśmy wtedy białe wino (nie pamiętam, jakie) i jedliśmy chipsy (to pamiętam doskonale: o smaku koziego sera i marmolady z chilli). To było w Beskidzie Żywieckim, pojechaliśmy tam na weekend – pisać, ale przede wszystkim odwiedzić rehabilitującą się tam żonę profesora, panią Marysię. Trzon „Snu Alicji” powstał w takich okolicznościach, ja oczywiście później jeszcze wszystko spisywałam, pracowałam nad tekstem. Strasznie żałuję, że profesor Vetulani nie dożył finalnego kształtu książki – zmarł na skutek wypadku samochodowego kilka miesięcy przed premierą. Nawet nie zdążył zobaczyć ilustracji Marcina Wierzchowskiego – a myślę, że byłby nimi totalnie oczarowany.

Sen Alicji

Seria rzeczywiście ma charakterystyczną szatę graficzną, projekt graficzny, sposób przedstawiania treści. Ilustracje odgrywają w niej rolę nie mniej ważną niż tekst.

  • Może nawet ważniejszą. Marcin pracuje „na tekście”, który ja już oddałam. Ale proszę mi wierzyć: jego ilustracje ostatecznie wpływają nie tylko na warstwę wizualną, ale też klimat całej opowieści. W zasadzie powiedziałabym, że to, co on tworzy, to coś pomiędzy ilustracjami a komiksem; miejscami zresztą dopisuje swoje dymki, które są poza główną fabułą i głównymi bohaterami, ale jednocześnie – zawsze osadzone w tym, co dzieje się w „moim” tekście. W tych marcinowych dymkach jest bardzo dużo humoru, w zasadzie dość odważnego, trochę sarkastycznego, ale błyskotliwego. Jego ilustracje trudno zaszufladkować, trudno nawet sensownie opisać, ale nie sposób pomylić z innymi.

To dość odważny pomysł, by tak poważne i skomplikowane tematy przedstawiać dzieciom.

  • Dlaczego?

Mam wrażenie, że dzieci, sięgając po książki, wolałyby rozrywkę niż edukację.

  • Ale edukacja i rozrywka się przecież nie wykluczają. Dzieci lubią książki, które są dobrze napisane, pięknie zilustrowane i z których bohaterami mogą się „zaprzyjaźnić”, polubić ich, zobaczyć w nich siebie. Ta seria spełnia te warunki (w czym nie jesteśmy oczywiście wyjątkiem; teraz jest mnóstwo wspaniałych książek dla dzieci – aż zazdrość człowieka zżera, że nie urodził się trzy dekady później). Edukacja w „Alicji” jest dodatkowo, nie zamiast. Dzieci zresztą tak naprawdę są najfajniejszym odbiorcą literatury popularnonaukowej. Mają imponującą zdolność przyswajania wiedzy, wielką wyobraźnię, są kreatywne. Dorośli często ich nie doceniają – bo owszem, maluchy mają jeszcze niewykształconą emocjonalność, zdarza im się publicznie popłakać, posmarkać, no i trudno im utrzymać na dłużej uwagę – ale to nie znaczy, że są głupsze. Sąsiad poprosił mnie, żebym przyszła do przedszkola jego dzieci poczytać pierwszą Alicję. To było dla mnie dość szokujące doświadczenie; odkryłam, że kurczę, te dzieciory są chyba mądrzejsze ode mnie. Ale na taki swój fajny, dziecięco-dziwny, kreatywny sposób.

Uczucia Alicji

Co ma pani na myśli?

  • Było na przykład jakieś zdanie o mózgach ssaków. „Ssaki – myślę – pięciolatki mogą nie wiedzieć, co to jest”. Więc pytam je: „Wiecie, co to są ssaki?”. A one odpowiadają: „Ssaki piją mleko od mamy”. No wow, chapeau ba, połowa dorosłych by nie wiedziała. I dopytuję dalej: „A jakie znacie ssaki?”. One wykrzykują po kolei: „Krowa! Kotek! Pies! Świnia!”. I w końcu pada: „Jednorożec!”. W tym „jednorożcu”, tak sobie myślę, zawiera się sposób myślenia dzieci. Z jednej strony magiczny, trochę naiwny, ale też kreatywny i zadziwiająco mądry. Odpowiedziałam: „No wiecie, istnienie jednorożców nie jest wprawdzie udowodnione, ale dobrze kombinujecie – wszystko przemawia za tym, że byłyby to ssaki”.

Do tej pory ukazały się trzy tomy „Alicji”, pani jest współautorką wszystkich.

  • Marcin Wierzchowski też jest „stałym” współautorem serii. Zasada jest taka: ja w każdej książce odpowiadam za tekst, Marcin za ilustracje, a trzeci autor za każdym razem jest inny, w zależności od tematyki książki. Ten trzeci odpowiada za wiedzę, wsad merytoryczny. To ma być ekspert w dziedzinie, o której akurat jest książka. Taki z najwyższej półki.

Zaczęło się od profesora Vetulaniego i „Snu Alicji”, o mózgu…

  • Potem był profesor Ryszard Tadeusiewicz – specjalista od informatyki, automatyki i robotyki – i książka „Alicja w krainie przyszłości, czyli jak działa sztuczna inteligencja”. Może nie powinnam tego mówić, ale to moja ulubiona książka w serii. Dotyka przestrzeni, w której najwięcej się zmienia i ona te zmiany objaśnia, przygotowuje na nie. Jest przy tym zabawna, wizualnie piękna. O ironio, ta książka sprzedaje się najsłabiej. Do końca nie rozumiem, dlaczego – ale na rynku wydawniczym chyba próżno szukać jakichś jasnych reguł. Ostatnią książką z serii są „Uczucia Alicji, czyli jak poznać siebie”. Tu wiedzę dostarczyła cudowna pani psycholog, dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska. Też bardzo lubię tę część; tłumaczy dzieciakom, skąd się biorą emocje i jak sobie z nimi radzić.

Alicja w krainie przyszłości

Czy trudno współpracuje się ze znanymi postaciami ze świata nauki?

  • Wydaje mi się – a robię sporo wywiadów popularnonaukowych dla „Gazety Krakowskiej”, to chyba moja ulubiona tematyka – że z naukowcami jest tak samo jak z przedstawicielami każdej innej profesji. Z dziennikarzami, kierowcami tirów, kosmetyczkami i prawnikami: są różni. Niektórzy naukowcy są nudni, pospinani i aroganccy, tego ostatniego nie lubię szczególnie – sądzę, że mądrość zawsze powinna iść w parze z pokorą. Inni zaś są cudownymi, kochanymi ludźmi i potrafią pięknie mówić o swojej dziedzinie, tak do ludzi, z sercem, pasją. W dodatku te cechy, dobre i złe, nie zawsze występują w tej samej kombinacji. Natomiast akurat współautorzy książek z tej serii – do nich naprawdę miałam szczęście! Każdy z nich jest świetnym fachowcem, który potrafi fascynująco – ale i prostym językiem – opowiadać o swojej dziedzinie. No i każdy jest inspirującym, dobrym człowiekiem, od którego wiele się nauczyłam, nie tylko zawodowo. Weźmy Ewę Woydyłło. Kobieta ma 82 lata i jest po prostu piękna. Piękna wizualnie (tak, kobieta po osiemdziesiątce, proszę zerknąć) i pięknie żyje – ma tyle pasji, radości, uśmiechu. Marzę, żeby w jej wieku być nią.  

Ciekawa jestem, jaki kolejny obszar weźmie pani na warsztat w serii o Alicji. Czy prace już trwają?

  • Na razie koncepcyjne. Jesteśmy na etapie burzy mózgów z wydawnictwem. Mamy bardzo różne pomysły, ale od pomysłów do realizacji jest jeszcze długa droga: trzeba dobrać świetnego rozmówcę, przygotować się, porozmawiać i w końcu zabrać za pracę. Ja akurat piszę dość szybko, ale Marcin potrzebuje więcej czasu na stworzenie ilustracji, bo po prostu – to jest bardzo absorbująca i czasochłonna praca. A na pewno nie będziemy robić czegokolwiek po partacku, byle szybciej, byle więcej. Naprawdę zależy nam, żeby każda książka z tej serii była po prostu warta przeczytania.

Dziękuję za rozmowę!