Autorka: Katarzyna Kowalewska

 

Ian McEwan nie jest oczywiście ani pierwszym, ani ostatnim pisarzem, który podjął się reinterpretacji tego słynnego dramatu. Przypomnę tylko fenomenalne opowiadanie Margaret Atwood, w którym „Gertruda jest zirytowana”, w związku z czym wypomina Hamletowi, że w dzieciństwie śmiano się z jego imienia wywodzącego się od szynki (z ang. ham), a na koniec monologu-cynicznej spowiedzi przyznaje się do zabójstwa męża. To, że szekspirowski Hamlet inspiruje pokolenia artystów, jest truizmem. Mimo tego, a może właśnie dzięki temu koncept McEwana tak porywa swoją nieszablonowością. Kto zaczynał swoją przygodę z tym pisarzem, sięgając po jego „poważniejsze” książki, takie jak „Sobota”, może być zaskoczony narracją „W skorupce orzecha” łączącą fikcję, humor z elementami dyskursu naukowego. A nawet spaść z krzesła, zwijając się ze śmiechu.

W oczekiwaniu na życie po narodzinach

Oto alter ego księcia Danii żyje we współczesnym Londynie i, tak jak swój pierwowzór, czuje się więźniem rzeczywistości. Ogranicza go jednak nie tyle cierpienie psychiczne czy ból po stracie ojca. Jeszcze nieochrzczony swoim imieniem Hamlet jest płodem w ciele matki Trudy (alias Gertrudy). Posiada świadomość, ale nie ma sprawczości, przez co narzucona mu zostaje bierna rola świadka intrygi. Ciężarna kobieta wyrzuciła z domu męża, poetę Johna, którego zdradza ze swoim szwagrem Claudem (alias Klaudiuszem). Mężczyzna to zupełne przeciwieństwo brata-rogacza – materialista zajęty zarabianiem i gromadzeniem pieniędzy, niewrażliwy na sztukę, niezdolny do głębszych uczuć. Relacja między nim a Trudy ma czysto fizyczny charakter. Obserwuje ją, a raczej przysłuchuje się jej, dzieląc z matką część doświadczeń (lecz nie dysponując zmysłem wzroku), nienarodzony syn Johna.

W książce roi się od niedorzeczności, które składają się na siłę tej powieści. Płód wywija w łonie koziołki, kopie matkę, by wyrazić swoje niezadowolenie, próbuje popełnić samobójstwo za pomocą pępowiny (w momencie gdy z „być” skłania się ku „nie być”), a ostatecznie doprowadza do… Niespodzianki zawartej w finale książki. Co można zdradzić potencjalnym czytelnikom, nie psując im zabawy ze śledzenia fabuły „W skorupce orzecha”? Chociażby to, że Trudy, tak jak jej pierwowzorowi, daleko do idealnej matki. Kobieta zdecydowanie nadużywa alkoholu, przez co zarówno płód, jak i jego przyszła rodzicielka, na zmianę pozostają albo w stanie upojenia, albo mierzy się z konsekwencjami chwilowego błogostanu. W ostatnim trymestrze prawie-niemowlę potrafi już nawet rozpoznawać szczepy win.

Zna się też całkiem nieźle na muzyce klasycznej, chociaż na pewno nie dzięki matce, która ma nadzieję, że wkrótce już nigdy więcej nie będzie musiała obcować z żadną sztuką wyższą. A zwłaszcza – poezją. Na razie jednak prześladują ją wiersze o sowach, a gdy już wydaje jej się, że wszystko zmierza w dobrym aliterackim kierunku, dostaje zaproszenie na wieczór poetycki wraz z… pięćdziesięciorgiem poetów.

 

W skorupce orzecha

 

Flirt z klasyką i etyką

Jeśli ktoś szuka poważnej lektury na wieczór, powinien trzymać się jak najdalej od literackiej gry wyobraźni Iana McEwana. Kto ceni prawdopodobieństwo, naukowe fakty, realizm i bohaterów, których spotyka w realnym życiu, niech dołączy do tego grona i schowa egzemplarze „W skorupce orzecha” za encyklopedią oraz słownikiem terminów medycznych. Jednak tym, którym nie brak dystansu i poczucia humoru, a ponadto słabości do postmodernistycznych strategii, powieść laureata Nagrody Bookera gwarantuje przednią rozrywkę.  Satysfakcję z lektury mogą czerpać także ci, których drogi z Szekspirem rozeszły się już na wczesnym poziomie edukacji – intertekstualny flirt z klasykiem stanowi jeden z możliwych torów lektury, ale nie jedyny.

Nadmierna rozrywkowość to jeden z zarzutów kierowanych przeciwko tej pozycji w dorobku autora, którego zalicza się do twórców literatury pięknej, ambitnej, pełnej wyzwań intelektualnych. Jednak, jak już dawno udowodnili postmoderniści, jedno absolutnie nie wyklucza drugiego. Podróż za głosem nienarodzonego, ale inteligentnego – a momentami cynicznego – płodu to fascynująca zmiana perspektywy, prowokująca do nowych refleksji o życiu tych już narodzonych.

Książka stawia bardzo ciekawe pytania etyczne. Co jest ważniejsze – ukaranie zbrodniarki czy ocalenie matki? I dalej – jak oceniać prawo osadzonych w więzieniu kobiet do karmienia niemowląt? W końcu – niemowlę, świadome czy nie –przebywa wtedy za kratkami. To tylko jedne z licznych spekulacji, którym oddaje się (skrajnie) nieletni, aczkolwiek zaskakujący swoją dojrzałością, narrator.

Koniec niewinności

Za tym idzie kolejna, pozostawiona już domyślności czytelnika, dosyć ponura refleksja – w chwili narodzin świadomości kończy się niewinność (narrator zadaje sobie pytanie, czy jako bierny świadek nie ponosi części odpowiedzialności za planowaną zbrodnię). Mimo że książka bawi od pierwszej do ostatniej strony, zza humoru wyziera mrok. Gdy tylko czytelnik zacznie głębiej zastanawiać się nad tym, co przeczytał w tej krótkiej, błyskotliwej, na pierwszy (i drugi) rzut oka dowcipnej powieści, okaże się, że powieść zawiera także wiele ponurych konstatacji. Los dziecka niekochanego ani przez matkę, ani ojca, ani szwagra budzi współczucie. Tak samo jak jego bezradność. Bohaterowie skrywają przed sobą nawzajem prawdę o własnej naturze oraz motywacjach. Nawet nienarodzony Hamlet, będący (dosłownie) we wnętrzu matki, nie potrafi zrozumieć jej decyzji o porzuceniu męża. Nieważne jak bardzo się nie zbliżymy do drugiej osoby, pozostanie ona dla nas zagadką.

Książka uruchamia spektrum emocji i refleksji, a ponadto – zgodnie z konwencją kryminału – trzyma w napięciu do samego finału.

Więcej artykułów o książkach znajdziecie w naszej Pasji Czytam.