W maju światło dzienne ujrzał ich pierwszy od ponad dwóch lat nowy materiał: singiel „Higher power”, który premierę miał… w kosmosie. Co jeszcze szykuje dla nas Coldplay i w czym tkwi niesłabnący fenomen grupy?

Coldplay nie jest kochany przez krytykę, nie jest kochany przez „melomanów”. Jest kochany przez publiczność – i to nie tylko przez zagorzałych fanów. Grupa od lat wypełnia po brzegi stadiony i festiwalowe pola, gromadząc dziesiątki tysięcy słuchaczy, znających każde słowo ich licznych hitów. Cieszy się też dużą przychylnością mediów, zwłaszcza rodzimych z BBC na czele. Gości również często w popularnych amerykańskich programach rozrywkowych i talk-show. Jednocześnie, co być może trudno sobie wyobrazić, czterech chłopaków z Londynu grających przyjemną, choć zmuszającą do refleksji muzykę, polaryzuje słuchaczy w sposób wręcz niesamowity. Z jednej strony mamy fanów i miłośników twórczości Coldplay – zarówno tych wiernych, jak i tych, którzy po prostu z przyjemnością będą bawić się podczas ich festiwalowego koncertu, a z drugiej odbiorców, którzy formację i jej dokonania regularnie wyśmiewają i lekceważą, wytykając rzekomą grafomanię, miałkość i dostosowywanie się do muzycznych trendów. Dlaczego więc Chris Martin i jego koledzy tak bardzo dzielą, jednocześnie łącząc? W czym tkwi fenomen grupy, która w ciągu 20 lat kariery sprzedała łącznie ponad 100 milionów płyt na całym świecie?

(R)ewolucja stylu

Jednym z sekretów gigantycznej popularności Coldplay jest umiejętność dopasowania się do – a czasem wręcz kreowania – muzycznych trendów. Na przestrzeni ponad dwudziestu lat na scenie widać to doskonale: debiutanckie „Parachutes” to płyta klasycznie rockowa, przez perkusistę zespołu Willa Championa, porównywana lirycznie i klimatycznie do utworu Lou Reeda z 1972 roku, „Perfect Day”. „Teksty na tym albumie są naprawdę radosne, ale kompozycje naprawdę smutne.” – tłumaczył muzyk w wywiadzie dla MTV w 2008 roku. „To sposób na wykreowanie różnych nastrojów za pomocą muzyki i tekstu”.

 

 

Kolejne dwie płyty, „A Rush of Blood to the Head” oraz „X&Y” również są rockowe, ale przede wszystkim alternatywne. „A Rush of Blood to the Head”, z której pochodzą hity takie „In My Place”, „The Scientist” i „Clocks” stylistycznie przywodzi na myśl twórczość U2 – szczególnie w rozbudowanych, gitarowych partiach. „X&Y” również jest mocno alternatywna, ale z innych powodów: tym razem bowiem muzycy Coldplay postawili na flirt z elektroniką i wielowarstwowe kompozycje. Słychać to świetnie w „Talk”, imponującym aranżacyjnie utworze, będącym hołdem dla niemieckich pionierów elektroniki, formacji Kraftwerk. Ciekawym przykładem swoistej „wizjonerskości” muzyków Coldplay jest także płyta „Mylo Xyloto”, będąca fascynującym (i w większości utworów udanym!) połączeniem alternatywnego rocka i elektroniki – na dodatek w duchu rock-opery.

 

„Parachutes” Coldplay

 

(Nieco komercyjny) flirt z ambientem

Coldplay nie boi się także albumów o sznycie konceptualnym – wspomniane już „Mylo Xyloto” jest bowiem „miłosną opowieścią ze szczęśliwym zakończeniem”, zaś „Viva la Vida or Death and All His Friends” z 2008 – monumentalną wręcz opowieścią, łączącą ze sobą pozornie różne motywy, czyli miłość, wojnę i rewolucję. To także intrygujący przykład miksu komercji z iście artystyczną wizją – „Viva la Vida” wyprodukowana została bowiem głównie przez Briana Eno, znanego z „uhitawiania” nawet najbardziej alternatywnych, hermetycznych wykonawców. Mający swoje korzenie w muzyce eksperymentalnej i ambientowej, od prawie pięciu dekad inkorporuje znane w nich rozwiązania do utworów komercyjnych, osiągając nie tylko innowacyjne, ale i bardzo widowiskowe rezultaty. Przykłady? Hit „One” U2 z „Achtung Baby” (Eno współpracuje z Irlandczykami od prawie 40 lat), „Once in a Lifetime” The Talking Heads z „Remain in Light” czy cała „Trylogia Berlińska” Davida Bowiego. To właśnie dzięki Eno „Viva la Vida” splata w sobie różnorodne narracyjne wątki i odkrywa nowe muzyczne terytoria: mniej jest falsetu Martina, a więcej eksperymentów, takich jak okazała, orkiestrowa aranżacja w utworze tytułowym czy fortepian halsowy w „Lovers in Japan”. Efekt był piorunujący na każdym możliwym polu: płyta „Viva la Vida” zyskała w Wielkiej Brytanii status diamentowej w trzy dni od premiery, była najlepiej sprzedającym się krążkiem w 2008 roku (na całym świecie!) i zgarnęła statuetkę Grammy w kategorii Najlepszy Album Rockowy (oraz kilkadziesiąt innych nagród). Tytułowy singiel był zaś pierwszym w karierze Coldplay utworem, który zdobył pierwsze miejsce na listach przebojów po obydwu stronach oceanu.

 

 

Współpraca z Eno była na tyle udana, iż muzycy zdecydowali się kontynuować ją przy dwóch kolejnych płytach. To on popchnął Coldplay w eksperymentalnym, elektronicznym i ambitnym kierunku, zachęcając do wyjścia ze strefy muzycznego komfortu, nie odbierając jednocześnie potencjału do kreowania światowych hitów. Efekt? Do dziś album „Mylo Xyloto” sprzedał się prawie w 10 milionach egzemplarzy i pokrył się platyną w 16 różnych krajach, był nominowany do Grammy i zdobył dwie statuetki Billboardu, a „Paradise” tygodniami okupowało pierwsze miejsce brytyjskiej listy przebojów. To imponująco dobry wynik, jak na płytę, jakby nie było eksperymentalną.

 

„Mylo Xyloto” Coldplay

 

W doborowym towarzystwie

I właśnie ta eksperymentalność (oraz, jak przyznał sam Martin, rozstanie z żoną, Gwyneth Paltrow) zainspirowała muzyków do tego, aby kolejna płyta, wydana w 2014 „Ghost Stories”, była bardziej kameralna, intymna i wręcz „odarta” z producenckich, aranżacyjnych fajerwerków. Powrót do muzycznych korzeni docenili tak fani, jak i krytycy, chwaląc Coldplay za odwagę swoistego cofnięcia się w czasie i czerpania z melancholijnego stylu, który towarzyszył im na początku kariery.

 

 

Wydana rok później „A Head Full of Dreams” to z kolei eksplozja komercyjnych hitów i kolaboracje z największymi nazwiskami – z Beyonce, Aviccim oraz Noelem Gallagherem na czele. Album spotkał się z mieszanym przyjęciem ze strony „branży” i gigantycznym sukcesem na całym świecie: do dzisiaj sprzedał się w ponad 7 milionach egzemplarzy, zaś towarzysząca mu trasa koncertowa, trwająca prawie dwa lata A Head Full of Dreams Tour, zarobiła ponad 520 milionów dolarów (!). W ramach 122 występów na pięciu kontynentach Coldplay zobaczyło wówczas prawie 5,5 miliona ludzi. Trzyletnia przerwa, która później nastąpiła, nie powinna więc nikogo dziwić – chociaż już decyzja o tym, aby wydanej w 2019 płyty „Everyday Life” nie promować żadną trasą koncertową, już nieco tak. Martin i jego koledzy argumentowali jednak, że w obliczu galopującego kryzysu klimatycznego chcą ograniczać ślad węglowy i do tego zachęcać również swoich fanów. Motywy społeczne, polityczne i ekologiczne były też ważnym elementem samego albumu: singiel „Orphans” to hołd oddany „młodym ludziom, którzy zmuszeni są uciekać ze swoich krajów i nazywani są uchodźcami i imigrantami, zamiast po prostu ludźmi”, jak tłumaczył Martin podczas prób przed występem Coldplay w Saturday Night Live w listopadzie 2019 roku. „Everyday Life”, chociaż wyprodukowana przez popowego geniusza ze Szwecji, Maxa Martina (współpracującego m.in. z Britney Spears, Backstreet Boys czy Taylor Swift), zawiera wiele elementów rocka eksperymentalnego i alternatywnego, jazzu, muzyki gospel, a nawet folku.

 

„A Head Full Of Dreams” Coldplay

 

Kosmiczne aspiracje

W 2021 roku, przed premierą dziewiątego, niemającego jeszcze tytułu, studyjnego albumu Coldplay, frontman grupy deklaruje, iż „Max Martin jest aktualnie producentem wszystkiego, co jako zespół robimy”. Mając więc na uwadze zarówno dotychczasowe dokonania Szweda oraz efekty współpracy z grupą, spodziewać można się melodyjnych, wpadających w ucho kompozycji z eksperymentalnym, ambitnym twistem oraz zaangażowanymi społecznie, pełnymi wrażliwości tekstami. I kierunek ten widać wyraźnie w singlu „Higher Power”, w którym Coldplay wraca do korzeni, jednocześnie wykorzystując najlepsze komercyjne i sprawdzone triki. „To piosenka o poszukiwaniu w sobie astronauty: tej osoby, która może zrobić wszystko” – mówił Martin w rozmowie z Thomasem Pesquetem, prawdziwym francuskim astronautą, który jako pierwszy odtworzył oficjalnie „Higher Power”… z pokładu Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

 

 

Oczekiwania wobec nowego albumu grupy są więc „kosmiczne” w niemalże dosłownym tego słowa znaczeniu – i chociaż nie jest znana ani data premiery, ani nawet tytuł krążka oraz nie wiadomo, czy i tym razem Brytyjczycy zrezygnują z trasy koncertowej, to fani już przebierają nogami ze zniecierpliwienia. Jak na razie muzycy występują wszędzie tam, gdzie promując nowy album być powinni: w popularnych programach (The Today Show, The Tonight Show Jimmy’ego Fallona), podczas rozdania Brit Awards, w ramach „domowej” edycji kultowego Festiwalu Glastonbury, a nawet na paradzie z okazji 4 lipca, organizowanej przez nowojorski dom towarowy Macy’s. A „Higher Power” w ciągu pierwszego miesiąca od premiery streamowany był ponad 75 milionów razy na całym świecie.

 

„Higher Power” Coldplay

 

Fabryka hitów

Dzisiaj Coldplay kojarzy się z hitami, wielkimi trasami koncertowymi i rekordami sprzedaży. Zaczynali jednak jako grupa alternatywno-rockowa, prezentując podobnie „smutną” energię, co popularne wówczas brytyjskie zespoły z tego samego nurtu, takie jak Travis, Starsailors czy Snow Patrol. Coldplay estetykę tę porzucił dość szybko, dodając do „tradycyjnego” wyspiarskiego pesymizmu i lęku dużą dozę nadziei oraz radosnej naiwności – zarówno w warstwie lirycznej, jak i kompozycyjnej. Tutaj także doszukiwać można się tajemnicy sukcesu formacji na najbardziej pożądanym i najtrudniejszym rynku muzycznym świata, czyli w Stanach Zjednoczonych.

Sympatię wobec Coldplay potwierdzają nie tylko wyniki sprzedaży i wypełnione po brzegi stadiony czy hale koncertowe: mają też przecież na koncie współprace z największymi gwiazdami światowej sceny popowej. Na czele z Beyonce, która nagrała z nimi „Hymn for the Weekend” w 2016 oraz z Rihanną, której wokale znalazły się w utworze „Princess of China” z 2011.

Równie imponujący w efektach był flirt brytyjskich muzyków z jednym z najpopularniejszych DJ-ów na świecie, Aviccim („A Sky Full of Stars” z 2014) oraz z kolektywem The Chainsmokers („Something Just Like This” z 2017). Coldplay kolaboruje także z najlepszymi, najbardziej uznanymi producentami na świecie – oprócz wspomnianych już Briana Eno i Maxa Martina w gronie tym znajdują się duet Stargate (pracowali m.in. z Michaelem Jacksonem, Mariah Carey i Celine Dion) oraz Paul Epworth (zdobywca pięciu nagród Grammy, w tym za „Skyfall” z Adele).

 

 

Chris Martin – idol niedoskonały, idol idealny

W układance popularności – oraz z czystej sympatii – wobec Coldplay nie można pominąć postaci lidera, Chrisa Martina. Szczerego, wrażliwego, prostolinijnego, wciąż wręcz chłopięcego (mimo iż w tym roku obchodził 44. urodziny), świetnie łapiącego kontakt z publicznością i… nie zawsze do końca radzącego sobie wokalnie z występami na żywo. To zresztą jeden z zarzutów wobec samego Martina, jak i Coldplay: frontman nie umie na żywo odtworzyć tego, co stworzył z kolegami z zespołu w studio i czasami po prostu fałszuje. Mimo tego formacja wciąż należy do tego typu wykonawców, którzy gromadzą tłumy na koncertach – jednak niekoniecznie tłumy składające się wyłącznie z zagorzałych fanów. Popularność i specyfika ich twórczości (czyli chwytliwe piosenki ze szczerymi tekstami i filozoficznym twistem) pozwalają na gromadzenie wokół siebie publiczności, która nie musi znać na pamięć każdego utworu z każdej płyty, aby doskonale bawić się przy ich muzyce w letni festiwalowy wieczór. Podobną właściwość mają np. Florence and The Machine, U2 czy Red Hot Chili Peppers. To, za co Martin kochany jest przez fanów, przysparza mu wrogów wśród „melomanów” czy krytyków oburzających się, iż „prawdziwy” artysta rockowy nie może być tak otwarty, tak dzielący się swoimi uczuciami, tak bezpośredni i tak dobrze komunikujący się z publicznością. „Prawdziwy” rockowy muzyk powinien być introwertyczny i zdystansowany, ewentualnie sarkastyczny i lekko zblazowany – jak Thom Yorke z Radiohead czy Noel Gallagher (z Oasis i solo). Tymczasem Martin uosabia energię „grzeczniejszego” Dave’a Grohla, któremu nikt jakoś nie wytyka jego doskonałego kontaktu z publicznością, będącego lwią częścią legendarności występów Foo Fighters. A przykładów świetnej relacji rockowych artystów z odbiorcami na żywo jest jeszcze wiele, wspomnieć chociażby U2 czy Metallikę.

Trudno znaleźć jeden element przesądzający o sukcesie Coldplay – bo historia przemysłu muzycznego pokazuje, że rzadko zdarza się, iż za popularność i rekordy sprzedaży odpowiedzialny jest tylko jeden czynnik. Chcąc jednak wskazać swoisty „palec boży”, który najbardziej się londyńczykom przysłużył, powinniśmy skłonić się ku niesamowitej muzycznej intuicji oraz umiejętności jej wykorzystywania. Fakt, iż od 20 lat utrzymują się w światowej czołówce, zawdzięczają w dużej mierze zdolności adaptacji do nowych trendów i dostosowywania ich do swoich potrzeb – jednocześnie nie zapominając o swoich rockowych, alternatywnych i skromnych korzeniach.

Więcej wieści ze świata muzyki znajdziecie w dziale Słucham.