Jedna tragedia, wiele ofiar

Nie znaczy to oczywiście, że reżyser, który swoją sprawność i umiejętność zagęszczania klimatu udowodnił już serialem „Rojst”, w jakikolwiek sposób próbuje złagodzić rozmiar tragedii Komendy. Od samego początku podkreśla, z jakim typem człowieka mamy do czynienia. Środek ciężkości postawiony jest na sceny rodzinne. Od razu widzimy, jak blisko jest z braćmi i matką, co ustawia nam postrzeganie ich relacji. Wiemy, że kiedy bezwzględny system wyda swój wyrok, ofiar będzie znacznie więcej niż tylko osadzony.

Filmowej dramaturgii nadaje to dodatkowych emocji, ale reżyser Jan Holoubek nie idzie w ckliwość. Postać matki, Teresy Klemańskiej, rewelacyjnie odegranej przez Agatę Kuleszę, wykorzystuje jako kontrapunkt. Kobieta nie jest w jego interpretacji lejącą łzy matką Polką, tylko nieposkromionym żywiołem, gotowym na wszelkie poświęcenie, byle tylko oczyścić syna z zarzutów. Nie podda się, choć nie ma pieniędzy, znajomości ani instytucjonalnego wsparcia. Holoubek przypomina nam, że takie osoby zostają ze swoimi problemami same. Teresa nie ustaje. Za bardzo przekonana jest o niewinności chłopaka, na którego wszyscy dookoła już wydali wyrok. Nieraz usłyszy, że jest matką mordercy i potwora, od kobiet, które do tej pory kłaniały się jej w pas.

Holoubek kreśli więc nie tylko portret Komendy, ale całą panoramę społecznych postaw. Pokazuje, że za błąd wymiaru sprawiedliwości płaci nie tylko jednostka ani nawet komórka społeczna, tylko cała społeczność, w której skazany dotąd funkcjonował. Przy tym reżyser nie kręci filmu wymierzonego w sądy. To nie jest tabloidowa agitka, którą zwolennicy określonej partii politycznej mogliby użyć do swoich celów. Twórca podkreśla w wywiadach, że tego typu tragiczne błędy zdarzają się na całym świecie, także w krajach, w których demokracja pielęgnowana jest bardziej pieczołowicie niż w Polsce.

 

 

Bez zrozumienia

Nie ma też przy tym Holoubek żadnego zrozumienia, że w wolnym państwie, w którym niezawisłe sądy wydają wyroki, mogło dojść do pomyłki tak potwornej i brzemiennej w skutkach. Złość reżysera widać w sposobie, w jaki odmalowuje dołek, salę przesłuchań i rzeczywistość więzienną. Mężczyzn noszących na ekranie mundur łączy bezwzględność, zaciętość, skłonność do nadużywania siły i sięganie po przemoc, czym nie różnią się od zbirów. Ale najgorsze jest w nich co innego: brak szacunku do podlegających im więźniów. Jednak „25 lat niewinności” to nie jest film czarno-biały. Znajdą się i tacy, którzy przywrócą godność mundurowi, nawet jeśli będą musieli zapłacić za to wysoką cenę.

Dzięki takiemu podejściu nie ma się wrażenia, że w rękach reżysera historia Komendy służy czemukolwiek innemu niż tylko przybliżeniu jego historii. Chociaż w rzeczywistości 44-letni dziś Tomek, będący na wolności od prawie trzech lat, nie dostał jeszcze złotówki odszkodowania ani przeprosin ze strony państwa, film nie staje się doraźnym narzędziem w jego sprawie, nie jest próbą ponaglenia odpowiedzialnych za to instytucji. To raczej film ku przestrodze, którego jakość i moc oddziaływania daje pewność, że wejdzie do historii kina polskiego i będzie działać z taką samą mocą nawet wtedy, kiedy sprawa Tomka Komendy będzie wymagała od widza wpisania jego nazwiska w internetową wyszukiwarkę.

Trzeba docenić, że reżyser starał się jak najbardziej stonować swoją historię. Zamiast kolejnych sensacji, które mogłyby stać się nową pożywką dla mediów po pokazie prasowym, skupiono się raczej na próbie odpowiedzi, co Komendzie pozwoliło przetrwać osiemnaście lat w zamknięciu. Tropów jest wiele, Holoubek nie przyjmuje żadnego z nich za pewnik. Z jednej strony mamy więc matkę i rodzinę, której członkowie do końca wierzyli w niewinność Tomka. Z drugiej strony są tu jakieś sygnały od świata pozamaterialnego. Kiedy Tomek próbuje targnąć się na swoje życie, zdarza się coś, co chroni go przed tragedią.

Książka o Komendzie okładka

 

Sprawa Tomka Komendy - ocalić niewinność

Sam Tomasz Komenda mówi, że przeżył próby samobójcze, bo los chciał, żeby świat dowiedział się, że jest niewinny, a gdyby odszedł w więzieniu, to historia zapamiętałaby go jako mordercę. Mamy więc i sygnały od fatum, że los chłopaka miał się potoczyć inaczej, co dodaje filmowej aury tajemniczości, duchowości. Z trzeciej jeszcze strony jest charakter bohatera, który mimo że obcuje z nieskończonym złem, a oskarżony o gwałt i brutalne morderstwo na nieletniej dziewczynie, doświadcza za kratami prawdziwego piekła, nie przechodzi na stronę zła. Udaje mu się ocalić w sobie niewinność.

Ten aspekt filmu Holoubka najbardziej mnie do siebie przyciągnął. A reżyser przez cały czas umiejętnie go wybija. Nie ma tu naiwności w rodzaju „bo to dobry chłopak był i dobrym pozostał”. Jest raczej jakaś magiczna cząstka, której nie udało się złamać ani policji, ani współwięźniom, ani klawiszom. Ten opór na zło, ocalenie owej cząsteczki powoduje, że „25 lat niewinności...” jest filmem tak głęboko humanistycznym, że przywraca wiarę w człowieka. W czasach kryzysu wartości historia Komendy potrafi… podnieść na duchu, dać świadectwo ocalenia kręgosłupa, który tak łatwo przecież przetrącić. I dlatego ogląda się go w takim napięciu. Sprawa Komendy była na tyle medialnie nośna, że większość widzów wie, jaki jest jej finał. Ale mimo to Holoubek potrafi trzymać nas w napięciu właśnie przez wzgląd na to, że niepokoimy się, czy uda się w ekranowym Komendzie uchronić człowieczeństwo, czy nie. Filmowo taki zabieg robi świetną robotę.

Piotr Trojan Agata Kulesza mat Kino Świat

Piotr Trojan i Agata Kulesza „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”
mat. prasowe Kino Świat, fot. Robert Palka

Tomasz Komenda - wybitna rola Piotra Trojana

Nie udałoby się to wszystko, gdyby nie znakomita kreacja Piotra Trojana, który sprawia, że ekranowy Tomek ma w sobie coś z ofiary, dziecka, ale i supermena. Jednocześnie zdaje sobie sprawę z tragedii, jaka go spotkała, z drugiej - nie chce tego dopuścić do siebie, jakby wierzył, że zaraz się obudzi z koszmaru.

Nie wszystkie rozwiązania fabularne sprawdziły się tak dobrze. Kontrowersje budzi zwłaszcza zastosowanie montażu równoległego sceny, w której Komenda jest przesłuchiwany, ze sceną, w której kocha się z młodą dziewczyną. To wątek, który scenarzysta Andrzej Gołda („Pan T.”, „Ach śpij, kochanie”) dodał do biografii Tomka. Nieprawdą jest też, że na przesłuchaniu przykładano mu pistolet do głowy, a Komenda przyznał się do zarzucanych mu czynów przekonany, że odpowiada za współżycie z nieletnią. W kontekście całej tragicznej historii Komendy, wątek, w którym poznajemy go jako osobę mocno zainteresowaną dziewczynami, nie przysługuje się jego obrazowi. W rzeczywistości, kiedy Tomek trafił do więzienia, nie był w żadnym związku, z nikim się nie spotykał. Nie wiedział, czym jest więzienie, a na koncie nie miał nawet mandatu za jazdę bez biletu.

Był radosnym chłopakiem, pełnym szacunku do otoczenia z prostymi marzeniami: wierzył, że za jakiś czas otworzy myjnię samochodową. Wtedy prawdopodobnie byłby jednym z ludzi, których historia nie nadawała się na ekran. Niestety, dzisiaj oglądamy o nim film.

Empik objął patronat nad filmem.

 

Więcej artykułów dotyczących filmów znajdziesz w naszym dziale Pasja Oglądam.