Autorka: Ewa Świerżewska

Anna Paszkiewicz, autorka prawie pięćdziesięciu książek dla dzieci (m.in. „Wczoraj i Jutro”, „Coś i Nic”, „Prawy i Lewy”, „Trzy życzenia”, „Marzenie”, „O pewnym smoku, a nawet kilku”, „Pafnucy, ostatni smok”, „Plosiaczek”, „Abstrakciki”, „Detektyw Bzik”, „Językowe wygibasy”, „A to Polska właśnie”). Ukończyła Zarządzanie i Marketing na Politechnice Wrocławskiej. Jest autorką scenariuszy dla nauczycieli w ramach ogólnopolskich programów edukacyjnych, m.in.: „Akademia Aquafresh”, „Dobrze Jemy ze Szkołą na Widelcu”, „Moje Miasto Bez Elektrośmieci”, „Akademia Play-Doh”, „Działaj z ImPETem”. Na stałe współpracuje z czasopismem dla dzieci niewidomych i niedowidzących „Promyczek”. Zadebiutowała w 2011 roku książką „Po drugiej stronie tęczy”. Od kilku lat w dolnośląskich przedszkolach i szkołach organizuje spotkania promujące czytelnictwo. Uwielbia podróże, truskawki, malarstwo abstrakcyjne i wędrówki po górach, podczas których ładuje swoje „pisarskie baterie”. To właśnie tam, w ciszy i z dala od zgiełku miasta do głowy przechodzą jej najdziwniejsze literackie pomysły. Należy do Grupy Literycznej Na Krechę.

Przecinek i kropka

Rozmowa z Anną Paszkiewicz

Ewa Świerżewska: Ma Pani na swoim koncie kilkadziesiąt książek dla dzieci – od kiedy Pani pisze i jak to się zaczęło?

  • Anna Paszkiewicz: Można śmiało powiedzieć, że książek jest już prawie pięćdziesiąt. Przez dziesięć lat trochę się ich uzbierało. Moje pisanie to tak naprawdę dwa nurty. Pierwszy to książki szczególnie dla mnie ważne, czyli takie, w których odsłaniam samą siebie, mówię o istotnych dla mnie wartościach i sprawach. Jak w „Prawym i Lewym”, „Coś i Nic”, „Wczoraj i Jutro”, „Trzech życzeniach”, „Marzeniu”, „Pafnucym, ostatnim smoku”… Drugi to książki pisane na zamówienie, takie bardziej edukacyjne, jak tytuły z serii „Książkożercy” czy „A to Polska właśnie”. Pierwsze pozwalają mi przelać na papier mały kawałeczek siebie. Też uczą, ale bardziej abstrakcyjnego myślenia, więcej w nich emocji, ale i więcej mnie samej. Ich zdaniem jest pobudzić wyobraźnię, skłonić czytającego dziecku rodzica do rozmowy z pociechą o rzeczach ważnych, choć nie zawsze takich do końca oczywistych. I tę część mojego pisania lubię najbardziej.

Książkożercy. Martyna

Kiedy się zaczęło? Wiele lat temu, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, która uciekała w świat wyobraźni. Pisała wiersze, opowiadania. Potem dorosła i na jakiś czas o tym swoim pisaniu trochę zapomniała. Marzenie z dzieciństwa, by pisać książki dla dzieci, przykryła codzienność, a na bok odsunęły życiowe wybory. Na szczęście na świat przyszły moje córki. I jak to dzieci domagały się bajek. Zaczęłam je spisywać, by móc opowiadać zawsze, gdy zechcą do nich wrócić. Sama wydałam pierwszą książkę. Kolejne ukazały się już w innych wydawnictwach. I tak się zaczęło…

Dziś próbuję swoich sił także w poezji dla dorosłych. Jestem członkiem grupy literacko-artystycznej „Na Krechę”. Jej działania są objęte patronatem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

Językowe wygibasy

Czy jako dziecko chętnie sięgała Pani po książki?

  • W dzieciństwie książki wręcz „pożerałam”. Teraz żałuję, że na czytanie często brakuje mi czasu. Jeśli chodzi o ulubione tytuły, myślę, że w tej kwestii nie różniłam się zbytnio od moich rówieśniczek. Przynajmniej na początku. Uwielbiałam „Braci Lwie Serce” i „Pippi Pończoszankę” Astrid Lindgren, ale też „Muminki” Tove Jansson i „Balbaryka i Złotą Piosenkę” Artura Liskowackiego. Kochałam też książki o… smokach, takie jak „Sceny z życia smoków” Beaty Krupskiej. Do smoków mam wielką słabość. Dlatego są bohaterami niektórych z moich opowieści. Smoka mam też wytatuowanego na plecach. Gdy trochę podrosłam, sięgałam po książki historyczne. Jako jedenastolatka pochłaniałam już „Krzyżaków”, trylogię Sienkiewicza i „Faraona” Bolesława Prusa. I tu pewnie trochę odbiegałam od standardów, bo były to lektury w starszych klasach. Ale uwielbiałam uczyć się historii. Było coś magicznego w przenoszeniu się do dawnych czasów. Jakby siedziało się na wskazówkach zegara, który się cofa. A ja razem z nim.

Zgadza się Pani ze stwierdzeniem, że ktoś, kto nie czytał w dzieciństwie, nie może zostać pisarzem?

  • Jest w tym chyba trochę prawdy. Czytanie wzbogaca słownictwo, bawi, czasem skłania do refleksji. Ale przede wszystkim pobudza wyobraźnię. A bez wyobraźni nie da się pisać. Nie tylko dla dzieci.

Z drugiej strony przygodę z czytaniem można zacząć w dowolnym momencie swojego życia. Trzeba jednak zawsze pamiętać o tym – i to uczy pokory – że pisanie dojrzewa, zmienia się, tak jak zmieniamy się my. Jest taką drogą, na której nieustannie doskonali się swój warsztat, szuka nowych rozwiązań i nowych sposobów opowiedzenia o tym, co dla nas ważne. Na pisanie trzeba się otworzyć i wtedy pomysły same przychodzą do głowy. I pewnego dnia okazuje się, że da się nawet pisać o czymś i niczym, jak w „Coś i Nic”.

Coś i nic

Ciekawa jestem, skąd wziął się pomysł, by napisać książkę, której bohaterem jest NIC?

  • Cały tryptyk jest dla mnie taki trochę osobisty, choć dla dzieci. NIC symbolizuje kulejące poczucie własnej wartości. Jako dziewczynka często obrywałam z powodu koloru włosów. I swojej wrażliwości. Jak Ania z Zielonego Wzgórza. Zmieniło się to dopiero w czasach, gdy na głowach pań zaczął królować rudy i brąz. Dlatego doskonale wiem, co czuje się w chwilach, gdy padają niemiłe słowa i jak mocno mogą one utkwić w człowieku. Ale spotkałam też w życiu ludzi, którzy wypowiadając we właściwym momencie właściwe zdanie pomagali mi w budowaniu pewności siebie. Tak jak książkowe NIC buduje mama chłopca, mówiąc, że „na szczęście to NIC groźnego”.

Sama staram się robić podobnie, mówić ludziom miłe rzeczy. Tak po prostu, bo nigdy nie wiadomo, czy akurat to jedno zdanie wypowiedziane w tej właśnie chwili nie sprawi, że czyjeś NIC urośnie w COŚ.

Prawy i Lewy

„Prawy i Lewy”, „Coś i Nic”, a teraz „Wczoraj i Jutro” – to trzy książki stworzone w tym samym duecie autorsko – ilustratorskim. Jak się Paniom razem pracuje? Jak wyglądają poszczególne etapy tworzenia książek?

  • Z Kasią fantastycznie się współpracuje. Powierzam jej swój tekst i zawsze mam taką pewność, że ona zrobi to dobrze, że będzie umiała dopełnić to, o czym opowiadam, swoimi ilustracjami. Dla autora bardzo ważne jest, by ilustrator czuł jego pisanie. Kasia ma pełną swobodę, ale jest otwarta na sugestie. Dotyczą one jednak wyłącznie drobnych szczegółów, gdy już jej pomysły przyjdą na świat. Zawsze w napięciu czekam na pierwsze rozkładówki. Wiadomo, że tworząc, pisarz ma w głowie pewną wizję bohaterów i świata, w którym żyją. Gdy pokrywa się to z wizją ilustratora, można się tylko cieszyć. Ma się wtedy wrażenie, że książka tworzy pewną spójną całość. I to jest piękne.

Wczoraj i jutro

Takie książki jak te, tworzone przez Panią dla wydawnictwa Widnokrąg razem z Kasią Walentynowicz, wprowadzają dzieci w świat abstrakcyjnego myślenia, skłaniają do refleksji i filozofowania. Dlaczego jest to ważne?

  • Żyjemy w świecie, który stara się raczej wtłaczać ludzi w pewne ramy, niż zostawiać im pełną swobodę. Wystarczy popatrzeć na to, jak wygląda program nauczania. Za mało w nim pola do bycia twórczym, za to dużo się sprawdza, egzaminuje, testuje. I to uczy, że trzeba pasować do klucza, bo tylko wtedy jest dobrze. I to niestety zostawia zbyt mało miejsca na indywidualność, na patrzenie na świat po swojemu. I nie chodzi tu o to, by od razu popadać w skrajność i łamać wszelkie normy. Wtedy jest to tylko bunt. Ale by nauczyć się być sobą i myśleć po swojemu, mieć własne zdanie. Umieć wyrażać swoje poglądy, dyskutować, szukać kompromisu, gdy trzeba, ale i nie ustępować zawsze i każdemu, tylko po to, by się dopasować. Bo człowiek może być szczęśliwy naprawdę tylko wtedy, gdy jest sobą. I powinien uczyć się być sobą od najmłodszych lat.

Jestem bardzo ciekawa, co teraz szykuje Pani dla najmłodszych czytelników.

  • W kolejce czeka „Po nitce do kłębka” – historia, która opowiada m.in. o samotności. Ukaże się nakładem wydawnictwa Alegoria. To opowieść o tym, że czasem drobne zdarzenia mogą niczym nitka spleść losy ludzi. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, książka powinna ukazać się na przełomie maja i czerwca.  

Dziękuję za rozmowę!

(foto: z archiwum autorki)