Autor: Katarzyna Kazimierowska

 

Co jakiś czas, zwykle w okolicy początku roku szkolnego, na forach dla rodziców podnosi się larum: znowu prace domowe. Znowu godziny spędzone na wspólnym z dzieckiem rozwiązywaniu ułamków, wzorów chemicznych, wkuwania dat z historii i słówek z angielskiego. Najpierw przeglądanie zeszytów, czy na pewno i ile zadali. Potem namawianie zbuntowanego dzieciaka do odrabiania, w końcu kapitulacja i wspólne ślęczenie nad ćwiczeniami, żeby nie dostał pały za brak. W poradniach psychologicznych prowadzone są specjalne kursy dla rodziców poświęcone temu, jak zmotywować dzieci do nauki i odrabiania prac domowych. Co jakiś czas za temat biorą się media, informując jak to codzienne zmagania z zadaniami przekraczają siły umęczonych rodziców i sfrustrowanych dzieci, rodzą kłótnie, konflikty, niszczą relacje rodzinne.

 

Kij w mrowisko

Sprawa jest na tyle poważna, że w 2017 roku wziął się za nią ówczesny rzecznik praw dziecka Marek Michalak i zaapelował do Ministerstwa Edukacji Narodowej, by szkoły nie ingerowały w życie ucznia w domu i nie obciążały go pracami domowymi w ilości, która szkodzi zdrowiu. Minister Anna Zalewska odpowiedziała, że rodzice i nauczyciele znajdą rozwiązanie w nowej podstawy programowej, ale słuchając narzekań znajomych rodziców wnioskuję, że to tylko teoria.

Według analizy przeprowadzonej przez Instytut Badań Edukacyjnych w 2015 roku im więcej czasu uczniowie poświęcali na prace domowe tym mniejszy był przyrost ich wiedzy i koncentracja. Wnioski analityków IBE są takie, że praca domowa bardziej niż w podstawówkach przydaje się w szkołach średnich, ale przynosi lepsze wyniki gdy jest dobrowolna. Nie powinna też być oceniana. A jednocześnie te same badania pokazują, że tylko 2 proc. nauczycieli zgadza się z tymi postulatami.

W tej sytuacji „Mit pracy domowej” rewolucyjna książka amerykańskiego psychologa, który już zdołał wywrócić relacje między rodzicami i dziećmi bestsellerową „Wychowanie bez nagród i kar”, może zadziałać jak kij w mrowisko.

 

 

Odrabianie lekcji kontra wyjście na dwór

Oczywiście jest to książka, która bazuje na amerykańskich przykładach badań, przypadków szkół, eksperymentów podejmowanych przez samych zdesperowanych nauczycieli, ale padają tu zdania o znaczeniu uniwersalnym. Jak choćby takie, że już w latach 30. XX wieku pojawiały się w prasie dla rodziców komentarze i analizy pedagogów sugerujące, że praca domowa zamiast pozytywnego, ma szkodliwy wpływ na uczniów. I od tamtej pory każda dekada ma swoje badania, które udowadniają słuszność tych sugestii. W latach 60. Amerykańskie Stowarzyszenie Badań nad Edukacją wydało oświadczenie, gdzie padły takie słowa: „zawsze gdy praca domowa zabiera czas przeznaczony na doświadczenia społeczne, wypoczynek na świeżym powietrzu, twórcze zajęcia czy sen, uniemożliwia zaspokojenie podstawowych potrzeb dzieci i nastolatków”.

Od tej deklaracji minęło pół wieku, a sytuacja na domowych biurkach dzieci nie uległa poprawie. Pierwsza część książki Kohna pełna jest badań, które potwierdzają to, o czym już tu wspomniałam. Praca domowa nie utrwala wiedzy, nie pomaga w zrozumieniu nieprzyswojonego na lekcji materiału, a im więcej pracy domowej, tym gorsze wyniki w nauce. U dzieci wywołuje frustrację, zniechęcenie, pogorszenie samooceny i niechęć do nauki jako takiej.
Kohn obala nawet argumenty, że praca domowa ma znaczenie pozaedukacyjne, ucząc dzieci systematyczności, obowiązkowości, zarządzania czasem i odpowiedzialności. To ciekawe, mówi, skoro wymyśla ją system szkolny, przymuszają do niej rodzice, a dzieci tylko zaciskają z bezsilności ręce. I dodaje, że żadne ze znanych mu badań nie potwierdziło tych korzyści. Skoro zatem praca domowa nie ma pozytywnego przełożenia na wyniki w nauce, mówi Kohn, to po co ją zadajemy?

 

Jak uczą się dzieci?

Odpowiedź znajduje w rywalizacji, która leży u podłoża amerykańskiego pojęcia sukcesu – mierzonego ocenami, rankingami, testami i poczuciem, że ktoś wygrywa tylko, gdy wszyscy inni przegrywają.

Komu zatem służy praca domowa? W polskiej szkole przeważa argumentacja, że nauczyciele nie wyrabiają się z materiałem, stąd potrzeba zadawania prac do domu. Ale znamy przypadki placówek, gdzie tej pracy jest znikoma ilość, a dzieci mają czas na zabawę na świeżym powietrzu i rozwijanie zainteresowań. Jak to więc: jedni się wyrabiają a inni nie, skoro podstawa jest taka sama?
Kolejny argument za pracą domową jest taki, że powtarzanie utrwala wiedzę i umiejętności. Tymczasem Alfie Kohn widzi to inaczej. Bo powtarzanie prowadzi do automatyzacji pewnych zachowań, do wgrania pewnego schematu postępowania, a nie rozwijania myślenia. „Ćwiczenie często prowadzi do wyrobienia nawyku, który z definicji jest bezmyślnym powtarzaniem danego zachowania, a nie do zrozumienia. Kiedy zaś brakuje zrozumienia, korzystanie z danej umiejętności staje się bardzo ograniczone”. I dodaje, że tam, gdzie nie ma pracy domowej, lub nie jest ona sprawdzana ani oceniana, dzieci łatwiej i chętniej przyswajają naukę, kiedy przestaje być przymusowa. Więcej, zaczynają rozwijać własne zainteresowania, same chłoną wiedzę, która je ciekawi.

Przypomnijmy sobie, ile ciekawości świata jest w kilkulatkach, ile zadają pytań, ile rzeczy je interesuje. Chłoną świat jak gąbka. Po przejściu przez szkolny magiel nie zostaje w nich nic z naturalnej ciekawości. I Kohn to widzi. „Ludzie wierzą, że praca domowa to konieczna część edukacji, ponieważ niewiele wiedzą o tym, w jaki sposób dzieci faktycznie się uczą”.

 

 

Czas odnaleziony?

Dlatego ideałem, według psychologa, byłby brak pracy domowej, a przynajmniej zadawanie tylko takiej, która jest naprawdę ważna i wartościowa, poza zasadą rywalizacji i oceniania, w konsultacji z uczniami, zależnie od ich zdolności i potrzeb. Dzieci powinny być włączone w proces decyzyjny, czego chcą się nauczyć i na czym spędzić czas w domu. Brzmi to rewolucyjnie? Pewnie tak, ale skoro przez dekady ufaliśmy niepopartym empirycznie teoriom, że praca domowa ma zalety, to może czas złamać przestarzałe zasady i w tej kwestii zaufać królikom doświadczalnym?

Gdyby to była amerykańska premiera, wystarczyłby napis: ta książka sprawi, że już nigdy nie pozwolisz swojemu dziecku zmarnować choćby minuty na pracę domową. Zamiast tego napiszę, że jeśli polscy rodzice szukają merytorycznego wsparcia w swojej walce z systemem o odzyskanie  czasu wolnego swoich dzieci, to znajdą je właśnie w książce Alfiego Kohna.