…science fiction. Nie mogę więc zacząć tej listy inaczej, niż od pozycji fantastycznej – a to znaczy, że wybór jest bardzo prosty. „Mroczna materia” Blake’a Croucha to historia, od której nie można się oderwać – jednego dnia u głównego bohatera wszystko jest w jak najlepszym porządku, w drugim zostaje porwany i budzi się wprawdzie w swoim ciele, ale już w całkiem nieswoim świecie. Nie ma w nim żony, jego dziecko nigdy się nie urodziło, a dom, w którym mieszkał, należy do kogoś innego. To jedna z tych powieści, które można polecać każdemu w ciemno.
 

Mroczna materia
 

 

Pozostając w klimacie lekkiego SF (i wciąż w gatunku książek nieodkładalnych), warto sprawdzić „Dallas ’63” Stephena Kinga. To nie tylko świetna i pomysłowa opowieść o podróży w przeszłość, ale moim zdaniem też najlepszy przykład na to, jak Król Grozy potrafi przerodzić się w Mistrza Obyczaju. Wątek damsko–męski jest tu bowiem równie porywający jak podróż głównego bohatera w czasie.
 

King Dallas 63
 

Zostawmy jednak fantastykę i sięgnijmy po coś, co wprawdzie wydaje się nierealne, ale ostatecznie może  się zdarzyć. W „Zanim zasnę” S.J. Watson przedstawia historię kobiety, która od dwóch dekad codziennie budzi się w stanie całkowitego umysłowego resetu. Nie rejestruje niczego w pamięci krótkotrwałej, przez co tak naprawdę nie wie, co jest realne, a co nie. Ani tym bardziej czy może ufać mężczyźnie, obok którego codziennie się budzi.
 

Zanim zasnę
 

A jeśli problemy w skali jednostki to dla nas za mało, możemy sięgnąć po „Pielgrzyma” Terry’ego Hayesa. Polecam tę książkę od lat nie bez powodu – jest bowiem doskonałym przykładem na to, w jaki sposób tworzyć trzymające w napięciu thrillery o intrydze zakrojonej tak szeroko, że niełatwo to objąć rozumem. Mimo mnogości wątków, każdy trzyma w napięciu. W dodatku nie występuje ryzyko zagubienia się – jest za to gwarancja, że wszystko na końcu się ze sobą wiąże.
 

Pielgrzym
 

Nieodkładalna jest też często literatura faktu, a szczególnie, kiedy za jej spisywanie bierze się ktoś znający się na rzeczy, a na warsztacie ma nietuzinkową historię. Tak było w przypadku „Spod zamarzniętych powiek” Dominika Szczepańskiego i Adama Bieleckiego. Ta książka to oczywiście opowieść o życiu drugiego z jegomościów – opowieść, która niejednokrotnie zmrozi krew w żyłach nawet ludziom, których góry zupełnie nie interesują.
 

Spod zamkniętych powiek
 

A skoro jesteśmy już w dość mroźnych klimatach, może warto byłoby zabrać się za coś z północy? Nie, nie czas jeszcze na „kryminalistów” ze Skandynawii, bo najpierw polecić muszę Bernarda Cornwella i jego serię „Wojny wikingów”, którą rozpoczyna „Ostatnie królestwo”. Wydaje mi się, że lepszej prozy historycznej próżno szukać, mamy  tu bowiem wszystko, czego od takiej pozycji się oczekuje: historię protagonisty fascynująco opowiadaną od lat młodości, umiejętnie stworzony klimat i wartką przygodę nieprzygniecioną historycznymi faktami.
 

Ostatnie królestwo
 

 

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, a wszystkie wybory czytelnicze pisarza kryminałów do Skandynawii. Nie mam pojęcia, czy wypada w ogóle polecać „Millennium” Stiega Larssona – jeśli ktoś tej trylogii nie czytał, to najwyższa pora nadrobić. A tym wszystkim, którym się spodobała, być może przypadnie do gustu także Håkan Nesser i jego „Człowiek bez psa”. To Skandynawia w czystej postaci – minimalizm w formie, lekkość pióra i wątki obyczajowe kryjące się pod płaszczykiem tych kryminalnych.
 

Człowiek bez psa

 

Niełatwo mi przejść obojętnie obok Jo Nesbø, ale zakładam, że jego także nie trzeba polecać. Warto za to zwrócić uwagę na jego kolegę po piórze z Danii, Michaela Katza Krefelda i jego serię z detektywem Ravnem, która zaczyna się od „Wykolejonego. Mnie skutecznie wykoleiła z rzeczywistego świata na wiele dni – nie tylko dlatego, że fabuła porywa, ale także ze względu na to, że tłumaczenie jest świetne, co wcale tak często na rynku kryminałów się nie zdarza.
 

wykolejony
 

Dla odmiany może coś lżejszego? Proszę bardzo – studnią, do której można chadzać bez obawy o to, że wyschnie, jest półka z powieściami Jeffreya Archera. Pomysłowość tego Brytyjczyka swojego czasu nie znała granic, a on sam nie przesadzał, kiedy mówił, że w trakcie pisania nie ma pojęcia, co wydarzy się na kolejnej stronie. Polecam zacząć od „Więźnia urodzenia(skradł mi jeden z wyjazdów wakacyjnych) albo Kane’a i Abla.
 

więzień urodzenia
 

Na koniec perełka. Jaka jest najlepsza polska książka ostatnich kilkudziesięciu lat? A może najlepsza w ogóle? Mnie odpowiedź na to pytanie nie nastręcza wielkiej trudności, bo miałem przyjemność przepaść na dobre w „Traktacie o łuskaniu fasoliWiesława Myśliwskiego. To nie tylko pięknie napisana, głęboko refleksyjna powieść, ale także przykład na to, że monolog jednego człowieka może porwać nas bardziej, niż najlepszy kryminał.
 

Traktat o łuskaniu fasoli


*Autor zdjęcia wykorzystanego jako okładka artykułu: Mikołaj Starzyński/Czwarta Strona