Tym albumem Bowie udowodnił nam to, co zawarłem w tytule recenzji, a zarazem zapożyczyłem ze słów otwierającego płytę utworu. Powiew zupełnej świeżości, z którym tak właściwie przyszła i nieuchronna śmierć naszej Czarnej Gwiazdy. Nie znajdziemy tu tanecznego hitu pokroju Let's Dance, czy nawet i rock'n'rollowych objawień Starmana. Znajdziemy za to muzykę dojrzałą w formie i treści, eksperymentalną, jazzową z przebłyskami innych styli. Sięgając po tę płytę, bądźmy gotowi na muzyczną i liryczną potyczkę z mistrzem. Album ten został po brzegi wypełniony wspaniałymi dźwiękami saksofonu. Wśród instrumentów pokochamy również i gitarę (szczególnie tą w Lazarus), czy harmonijkę w I Can't Give Everything Away, która koneserom muzyki Bowiego już od pierwszego dźwięku powinna kojarzyć się z pewnym utworem z pewnego albumu ;) Płyta co prawda zawiera siedem utworów z czego dwa zostały udostępnione przed premierą w internecie wraz z wideoklipakmi do nich, a Sue (Or In a Season of Crime) czy 'Tis a Pity She Was a Whore znamy, jako wcześniejsze, oddzielne nagrania. Może to zniechęcić niektórych do zapoznania się z Blackstar. Warto jednak sięgnąć po tę płytę również ze względu na świetną jakość i spójność utworów, czy nową, mocną wersję Sue... oferowaną na albumie. Dzięki tajemnicy, którą zawarł w sobie Blackstar, stał się on płytą ważną, o ile nie legendarną. Te siedem utworów zamykających historię chłopaka z Brixton zabierze nas wysoko do góry. Będziemy błądzić gdzieś między Niebem, a najciemniejszymi gwiazdami - nigdy nie dotkniemy ziemi.
29-06-2016 o godz 00:00 przez:
loressan
|Empik recenzuje
Szaleję na punkcie muzyki Dawida Bowiego. Jego piosenki zna chyba cały świat. Żadna dobra impreza nie może sę odbyć bez jego piosenek. Jak dla mnie owa płyta jest wyjątowa. Ponieważ Bowie unika w niej charakterystycznego dla siebie rock'n'rolla. Z kolei stawia na elementy jazzu, elektroniki i krautrocka. Dla mnie jest to jak powiew świeżości. Szkoda, że na płycie znajduje się tylko 7 utworów, jednkaże ich jakość jest nieoceniona i pomimo, że jest ich tylko siedem to dają one słuchaczowi 45 minut doskonałej muzycznej przygody. Gorąco polecam wszystkim, bo na pewno warto zakupić tę płytę
Nigdy nie byłem specjalnym fanem Davida Bowie- a jego albumy nagrywane w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych omijałem szerokim łukiem. Natomiast to jak Bowie żegna się z nami tylko dowodzi jakie klasy Artysta nas opuścił. Do ostatnich chwil eksperymentował, szukał zmieniał... "Next Day mnie zachwyciła a"Blackstar" zamroził. Pomijając atmosferę płyty i to co się zdarzyło trzeba podkreślić że na takie pożegnanie stać tylko tych największych. Mimo klimatów w stylu Joy Division, mimo gęstej elektroniki i wokali a' la Peter Gabriel, Bowie pozostał sobą - artystą nieprzewidywalnym, nieograniczonym żadnym schematem. WIELKIM.