"Das Wohltemperierte Klavier" Jana Sebastiana Bacha to dzieło nieludzko eksploatowane, ale przecież jakże cudowne i piękne. Dla iluż z nas "Preludium C-dur" było pierwszym kontaktem z muzyką dawną, a może nawet w ogóle z muzyką klasyczną. Wielu nawet nie wie, że to Bach, bo przecież to słyszane w kościołach "Ave Maria". Gdy ktoś popatrzy na te 24 preludia i fugi z odrobiną wyobraźni (w sumie 48, bo po latach Bach skomponował drugą księgę), zobaczy w nich nie tylko materiał ćwiczeniowy dla pianistów albo źródło intelektualnej satysfakcji, ale kwintesencję muzyki barokowej i niekłamane arcydzieła budowane środkami wyrafinowanymi i przystępnymi zarazem. Pretekstem do tych rozważań jest najnowsze nagranie pierwszego tomu „Das Wohltemperierte Klavier” w wykonaniu Ewy Pobłockiej, laureatki Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie w 1980 r. Artystka już od niemal czterech dekad oczarowuje publiczność na całym świecie. Jej grę trafnie podsumowała jedna z niemieckich gazet, pisząc: „Ewa Pobłocka pozwala muzyce rozkwitać. Ma wyczucie wszelkich nastrojów, daje płynąć dźwiękom i barwom... niekiedy gra z liryczną delikatnością i tonem srebrzystym przypominającym Wilhelma Kempffa”. Nagrań „Das Wohltemperierte Klavier” jest tak wiele, że każdy meloman i kolekcjoner płyt z pewnością ma już swoje ulubione. Stanowią one przyczynę wielu rozmów o tym, co wolno, a czego nie wolno robić muzykom. Jedni daliby się pokroić za Glenna Goulda, inni wolą Angelę Hewitt, a jeszcze inni oddaliby życie za interpretacje Andrása Schiffa. Są też tacy, którzy unikają reklam i promocji światowych koncernów, nie wczytują się w recenzje gramophonów, diapasonów, newyorktimesów, guardianów, a bardziej liczą na intuicję i wiedzeni ciekawością podejmują nieustanne ryzyko, że wybór nagrania okaże się pudłem. Ci to słuchacze, a sam do nich należę, mogli ostatnio natknąć się na płytę Pobłockiej. Nie chodzi o to, że nie można było uwierzyć w dobrego Bacha w jej interpretacji (wręcz przeciwnie), rzecz w tym, że gdy ma się na półce kilka wzorcowych wykonań, traci się muzyczny węch i apetyt na nowe. Jednak kto posłucha tego podwójnego albumu, nie będzie miał wątpliwości, że czegoś tak olśniewającego i pięknego nieczęsto można doświadczyć. Wydawnictwo jest dziełem Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, więc istnieje spora szansa, że dotrze do szerszej publiczności i spotka się z zasłużonym entuzjazmem. „Das Wohltemperierte Klavier” słucham, odkąd pamiętam, jednak po wysłuchaniu Ewy Pobłockiej tylko pokiwałem głową i pomyślałem: „po co tyle wydziwiania, przecież można zrobić to tak prosto, tak naturalnie, tak bezpretensjonalnie, tak pięknie”. Wiem, że po Glennie Gouldzie trudno zagrać „Das Wohltemperierte Klavier” oryginalniej. Dlatego niektórzy pianiści poszli w przerysowania i inne interpretacyjne sztuczki, inni w chłód i oszczędność, jeszcze inni w nerwowe skoki od pomysłu do pomysłu, od jednego dźwiękowego wynalazku do drugiego. Robią to oczywiście wspaniale, są muzykami rewelacyjnymi, ale w wielu przypadkach ulegli presji, by się wyróżnić, odróżnić, zapisać się w pamięci. Niestety, robili to często za wszelką cenę, być może kosztem muzyki. Najbardziej uderzającą cechą interpretacji Ewy Pobłockiej, napiszę to jeszcze raz, jest naturalność i prostota, jednak nie banalna, ale wielce wyrafinowana. Wszystkie 24 preludia i fugi spaja jedna idea, jedna myśl, jedno brzmienie, a to potrafią tylko artyści najwięksi, co nie oznacza wcale, że najoryginalniejsi. Wśród mnogości nagrań „Das Wohltemperierte Klavier” jest wiele wykonań piekielnie oryginalnych i znacznie mniej pięknie naturalnych. W gronie tych drugich umieszczam album Ewy Pobłockiej. Co Państwu bardziej odpowiada?
Podziel się na Facebooku
Właśnie zrecenzowałem Bach: Das wohltemperierte klavier I