Dziesięcioletnia Mona nagle traci wzrok. Na chwilę, na okrutne 63 minuty. Wstrząsający incydent stawia na nogi całą rodzinę: przejętą matkę, popadającego w alkoholizm ojca, którego malutki biznes właśnie upada, ale przede wszystkim dziadka, bardzo wnuczce oddanego. Kolejne wizyty lekarskie nie przynoszą wyjaśnienia, co tak naprawdę się stało, ale zawieszają w próżni pytanie o przyszłość: Czy Mona straci wzrok na dobre? I kiedy to nastąpi?

Kolejny lekarz radzi regularne wizyty u psychiatry, by przygotować psychicznie dziewczynkę na taką ewentualność. Przeciążeni rodzice proszą o pomoc dziadka. A ten, zamiast do kolejnego lekarza, postanawia dać wnuczce coś w jego mniemaniu wartościowszego – kontakt z pięknem. Bo jeśli Mona ma przestać widzieć, to niech zachowa w pamięci najcenniejsze dzieła sztuki, zamiast obrazy otaczających nas plastikowych i tanich dekoracji.

I tak zaczynają się cotygodniowe wizyty w paryskich muzeach, bo właśnie w Paryżu mieszka rodzina. Na pierwszy ogień idzie „Wenus i trzy Gracje składające dar młodej dziewczynie” Sandro Boticcellego, a potem „Gioconda” Leonardo da Vinci, oba w Luwrze.

 

  

Apetyt na piękno

Towarzysząc tej parze jesteśmy świadkami, z jaką trudnością na początku przychodzi małej dziewczynce zachować uważność i skupienie podczas oglądania kolejnych dzieł, jakiego wysiłku wymaga poświęcenie uwagi czemuś, co nie jest kolorowe i krzykliwe. Ale z czasem jej uwaga wzrasta, wzrasta też ciekawość wobec kolejnych prac, a mała Mona sama zaczyna zadawać pytania, opowiadać o swoich spostrzeżeniach i doceniać artystyczny zamysł i wysiłek. „Nikt w całej historii ludzkości nie miał tak gwałtownego apetytu na piękno jak Michał Anioł” – mówi dziadek, gdy we dwoje podziwiają jego rzeźbę „Umierający niewolnik”. Ten sam dziadek okazuje jej „niezmierzony ogrom świata” zamknięty w drobnych, ale dokładnie oddanych szczegółach na obrazie zatytułowanym „Astronom” autorstwa Johannesa Vermeera.

 

 

Czy suszarka do butelek to dzieło sztuki?

Mona uczy się nie tylko patrzeć i dostrzegać wielowymiarowość sztuki, ale też daje się zaskoczyć, docenić jej pomysłowość, dziwić absurdalności czy stawiać pytania o sens i znaczenie, gdy w Centrum Pompidou widzi „Suszarkę do butelek” Marcela Duchampa, podobną do tej, na której jej ojciec zawiesza puste butelki po winie. Gdy pyta, czy naprawdę zwykły stojak jest dziełem sztuki dziadek cytuje jej słynne zdanie artysty: „To patrzący tworzą obrazy”. Powinien dodać: i nadają im znaczenie. No ale właśnie, czym byłby wieszak Duchampa bez wiedzy i kontekstu, w jakim w umyśle Mony umieścił go jej dziadek?

Thomas Schlesser prowadzi nas przez historię sztuki w 52 odsłonach, bo przez rok, co tydzień, dziadek prowadza Monę do muzeów, by odkrywała nowe dzieło i historię, która za nim się kryje. Ale nie o stworzenie prostego kanonu tu chodzi. Zresztą, wielu czytelników pewnie wstawiłoby z chęcią ważniejsze czy piękniejsze z ich perspektywy dzieła. Raczej o ich różnorodność i przekrój czasowy. Jest to opowieść o pracach, które zostały w naszej zbiorowej kulturowej pamięci, a dzięki swojej różnorodności nie znikają z pamięci indywidualnej po odłożeniu lektury.

 

Thomas Shleisser, foto Roberto Frankenberg, mat WL

Na zdjęciu Thomas Schlesser.
Autor foto: Roberto Frankenberg/mat. wydawnictwa

 

Jak oglądać, żeby zobaczyć?

To także opowieść o możliwościach systemu edukacji, a przynajmniej ja tak to czytam. Co nam po dostępności instytucji kultury, obecnych w nich dziełach sztuki, wspaniałych wystawach, jeśli sztukę będziemy poznawać tak, jak robią to turyści w paryskich muzeach – prześlizgując się z dzieła na dzieło, zaliczając kolejne nazwiska i sale, próbując uchwycić geniusz w pięć sekund. Edukacja związana ze sztuką wymaga namysłu i czasu; ciszy i skupienia; zrozumienia kontekstu, w jakim powstawało dzieło, czasem poznania biografii artysty. Połączenia wiedzy historycznej ze świadomością kunsztu, techniki i odczytania w tym własnych emocji. A taką ścieżką nie pójdziemy sami, przynajmniej nie na początku. Potrzebny jest sprawny nauczyciel. Schlesser pokazuje, że oddany sprawie amator jest w stanie zaszczepić miłość do piękna i sztuki nawet dziesięciolatce. Wyobraźmy sobie taką szkolną grupkę, jak odkleja wzrok od komórki czy konsoli i idzie kontemplować dzieła Moneta w Muzeum Narodowym. Tak, jest to zrobienia, ale wymaga wysiłku. Natomiast ten wysiłek, przekonuje Schlesser, to najlepsze, co możemy dać młodemu pokoleniu.

„Oczy Mony” (które poznajemy w tłumaczeniu Magdaleny Kamińskiej-Maurugeon) to zaledwie preludium do tej lekcji. I ciekawa lektura dla dorosłych, ale z zamysłem, by wciągnąć w nią stawiające dopiero pierwsze kroki na muzealnych podłogach pokolenie. Warto wykonać ten pierwszy krok z intencją kolejnych. Bardzo polecam.

Więcej recenzji książek i wywiadów z pisarzami znajdziesz w pasji Czytam

Okładka: materiały promocyjne.