„Wielki Mistrz”, trzeci tom bestsellerowej Trylogii Czarnego Maga trafił właśnie do sprzedaży. Trylogia cieszy się ogromnym zainteresowaniem wśród czytelników w każdym wieku, na całym świecie. Cała Trylogia Czarnego Maga została uznana przez Nielsen BookScan za najbardziej udany debiut serii fantasy od ostatnich 10 lat. Zainteresowanie, jakie wzbudziła ta seria, spowodowało podpisanie przez autorkę, Trudi Canavan, siedmiocyfrowego kontraktu na napisanie prequelu i sequelu do Trylogii Czarnego Maga. Prequel (angielski tytuł: The Magician's Apprentice) ukaże się w lutym 2009 roku. Równo ze światową premierą książka wydana zostanie również w Polsce.

 

„Wielki Mistrz” to kontynuacja „Gildii Magów” i „Nowicjuszki”. Opowiada dalsze losy Sonei, dziewczyny z miejskiej biedoty, u której ujawnił się talent magiczny. Bohaterka pobiera nauki w Gildii pogłębiając magiczną wiedzę i umiejętności, jednocześnie dane jest jej poznać mroczne tajemnice, jakie skrywają mury uczelni. „Wielki Mistrz” swą wielowątkową i wartką akcją dorównuje poprzednim tomom, a zakończenie odkrywa przed czytelnikiem wszelkie sekrety.
 

 

Prezentujemy fragment książki:

 

W dawnej poezji kyraliańskiej księżyc określany jest mianem Oka. Kiedy Oko jest szeroko otwarte, jego czujna obecność zapobiega złu, albo też sprowadza szaleństwo na tych, którzy ośmielają się popełniać zbrodnie. Kiedy zaś jest zamknięte, tak że jego uśpioną obecność zwiastuje tylko wąski sierp, zarówno dobre, jak i mroczne czyny przechodzą niezauważone.

Cery uśmiechnął się łobuzersko, patrząc na księżyc. Jego obecna faza, wąski sierp, była szczególnie lubiana przez kochanków jako czas schadzek, Cery jednak nie przemykał wśród cieni miasta na tego rodzaju sekretne spotkanie. Jego zamiary były znacznie bardziej posępne.

Trudno mu było ocenić, czy to, co czynił, było złe czy dobre. Ludzie, na których polował, zasłużyli na swój los, ale Cery podejrzewał, że jego zlecenia mają jakiś ważniejszy cel niż tylko zmniejszenie liczby morderstw nękających miasto od kilku lat. Nie wiedział przecież wszystkiego o tych paskudnych zadaniach – tego mógł być pewny – ale i tak chyba posiadał większą wiedzę niż ktokolwiek inny w mieście. Skradając się ulicą, usiłował ocenić, ile naprawdę wie. Już od jakiegoś czasu było oczywiste, że morderstw nie popełnia jeden i ten sam człowiek, lecz mordercy pojawiają się jeden po drugim. Zauważył ponadto, że wszyscy oni należą do tej samej nacji: są Sachakanami. Co więcej, wszyscy są magami.

 

A z tego, co Cery wiedział, w Gildii nie było Sachakan.

Jeśli Złodzieje zdają sobie z tego wszystkiego sprawę, to doskonale kryją się ze swoją wiedzą. Cery przypomniał sobie spotkanie Złodziei, w którym brał udział przed dwoma laty. Przywódcy luźno powiązanych grup przestępczych byli wyraźnie rozbawieni, kiedy Cery zaproponował, że znajdzie i powstrzyma mordercę. Ci, którzy wypytywali złośliwie, dlaczego nie udało mu się to przez tak długi czas, uważali być może, że istniał tylko jeden zabójca, albo po prostu chcieli, żeby Cery tak myślał.
 

Za każdym razem, kiedy już uporał się z jednym mordercą, kolejny kontynuował ponure dzieło. Złodzieje mogli niestety pomyśleć, że Cery nie radzi sobie z zadaniem. On zaś  na ich pytania odpowiadał jedynie wzruszeniem ramion w nadziei, że jego sukcesy na innych polach podziemnej działalności zrównoważą to złe wrażenie.

W ciemnym prostokącie bramy pojawiła się postać potężnego mężczyzny. Odległe światło lampy ukazało znajomą, posępną twarz. Gol skinął głową, po czym wyrównał krok z Cerym.

Kiedy dotarli do skrzyżowania pięciu ulic, skierowali się ku budynkowi w kształcie klina. Gdy tylko przekroczyli drzwi, nozdrza Cery’ego wypełniły się ciężkim zapachem potu, spylu i gotowanej strawy. Było wczesne popołudnie, więc w spylunce panował gwar. Podszedł do krzesła stojącego przy ladzie, gdzie Gol zamawiał dwa kufle napitku i talerz solonej fasoli.

 

Gol zjadł pół porcji, zanim się odezwał.
  –    Z tyłu. Ma pierścień. Co o tym powiesz, synu?
Cery i Gol udawali ojca i syna, ilekroć nie chcieli ujawniać swojej tożsamości, a ostatnio zazwyczaj tak właśnie było, kiedy tylko pojawiali się w miejscach publicznych. Cery był młodszy od Gola o zaledwie kilka lat, ale z powodu niewielkiego wzrostu i chłopięcych rysów często brano go za wyrostka. Odczekał kilka minut, po czym skierował wzrok ku zapleczu spylunki.
Mimo że sala była zatłoczona, bez trudu rozpoznał mężczyznę, którego wskazywał mu Gol. Charakterystyczna szeroka, brązowa sachakańska twarz wyróżniała się wśród bladych Kyralian, a poza tym człowiek ten bacznie obserwował zgromadzonych. Cery zerknął na dłonie mężczyzny i dostrzegł błysk czerwieni w pociemniałym srebrze pierścienia. Odwrócił wzrok.
  –    Co o nim sądzisz? – mruknął do niego Gol.
Cery uniósł kufel i udał, że pociąga łyk spylu.
  –    Za dużo zachodu jak dla nas, tato. Zostawmy go komuś innemu.
Gol burknął coś w odpowiedzi, wychylił kufel i odstawił go. Cery wyszedł za nim na zewnątrz. Kilka ulic dalej sięgnął do kieszeni płaszcza, wyciągnął trzy miedziaki i wcisnął je w wielką dłoń Gola. Potężny mężczyzna westchnął i poszedł w swoją stronę.

 

Cery uśmiechnął się łobuzersko, po czym nachylił się i odsunął kratę umieszczoną w pobliskim murze. Ktoś, kto nie znał Gola, mógłby odnieść wrażenie, że był zupełnie nieporuszony tą sytuacją, tak samo zresztą jak i nie wyglądał na zmartwionego żadną inną, ale Cery rozpoznawał to westchnienie. Gol bał się – i miał ku temu wszelkie powody. Każdemu w slumsach: mężczyźnie, kobiecie czy dziecku, groziło niebezpieczeństwo, dopóki ci mordercy czaili się dookoła.
Cery wsunął się w przejście i zeskoczył do znajdującego się poniżej tunelu. Trzy monety, które dał Golowi, wystarczą na opłacenie trzech uliczników mających dostarczyć wiadomość – aż trzech, by informacja się nie opóźniła ani nie zginęła. Jej odbiorcami byli rzemieślnicy, którzy z kolei mają przekazać ją dalej przez strażników miejskich, posłańca, lub nawet tresowane zwierzę. Nikt, kto zetknie się z wiadomością, nie zrozumie znaczenia przekazywanych przedmiotów lub haseł. Jedynie dla człowieka znajdującego się na końcu tego łańcucha wszystko będzie jasne.
A kiedy to nastąpi, polowanie zacznie się na nowo.

 

Po wyjściu z sali Sonea ruszyła powoli przez zatłoczony, gwarny korytarz Uniwersytetu. Zazwyczaj nie zwracała uwagi na zachowanie innych nowicjuszy, ale tego dnia było inaczej.

Dziś mija rok od wyzwania, pomyślała. Okrągły rok, odkąd walczyłam z Reginem na arenie, a tyle się zmieniło.
Większość nowicjuszy udawała się do sali jadalnej parami lub w nieco większych grupkach. Kilka dziewcząt zatrzymało się w drzwiach sali wykładowej, rozmawiając konspiracyjnym szeptem. Na drugim końcu korytarza pojawił się nauczyciel, który wyszedł z innego pomieszczenia, a za nim podążali dwaj nowicjusze niosący wielkie pudła.

Sonea przyglądała się twarzom tych kilku studentów, którzy zwrócili jej uwagę. Żaden z nich nie wpatrywał się w nią ani nie zadzierał nosa. Niektórzy z pierwszoroczniaków zerkali na inkal naszyty na rękaw jej szaty – symbol, który wskazywał, że jest wybraną nowicjuszką Wielkiego Mistrza – po czym szybko odwracali wzrok.
Doszła do końca korytarza i ruszyła w dół po delikatnych, wyrzeźbionych za pomocą magii schodach Wielkiego Holu. Jej buty lekko i dźwięcznie stukały na stopniach. Usłyszała, że do odgłosu jej kroków dołączyły inne. Spojrzała w górę i poczuła dreszcz na widok zbliżających się do niej trzech nowicjuszy.
W środku szedł Regin, a otaczali go jego najbliżsi towarzysze: Kano i Alend. Sonea ruszyła dalej, starając się zachować obojętny wyraz twarzy. Gdy tylko Regin ją dostrzegł, z jego twarzy zniknął uśmiech. Ich spojrzenia się spotkały, po czym chłopak pospieszył dalej, mijając ją.
Zerknęła za siebie i westchnęła cicho z ulgą. Wszystkie spotkania od czasu pojedynku tak właśnie wyglądały. Regin przyjął pozę łaskawego i pełnego godności przegranego, a ona nie przeszkadzała mu w tym. Owszem, przyjemnie byłoby napawać się jego porażką, ale Sonea miała pewność, że wtedy wymyśliłby jakiś niedostrzegalny dla innych i wyrafinowany sposób zemszczenia się na niej. Lepiej, żeby się wzajemnie ignorowali.

 

Publiczne pokonanie Regina miało jednak większe skutki niż tylko koniec dręczenia Sonei. Wyglądało na to, że udało jej się również zdobyć szacunek innych nowicjuszy, a także większości nauczycieli. Wreszcie przestała być tylko dziewczyną ze slumsów, której moc wyzwoliła się w ataku na Gildię podczas dorocznej Czystki – usuwania z miasta włóczęgów i żebraków. Sonea uśmiechnęła się żałośnie na wspomnienie tamtego dnia. To, że użyłam magii, zaskoczyło mnie w równym stopniu, jak ich.
Mało kto już pamiętał, że była „dziką”, unikającą odnalezienia przez Gildię dzięki układowi ze Złodziejami. Cóż, wtedy wydawało się to dobrym pomysłem, myślała. Byłam przekonana, że Gildia pragnie mnie zabić. Przecież oni nigdy wcześniej nie szkolili nikogo spoza Domów. Złodziejom jednak nie wyszło to na dobre. Nie zdołałam nauczyć się dostatecznej kontroli mocy, żeby być dla nich użyteczna.

 

Parę osób wciąż czuło do niej niechęć, ale już nie widziano w niej tylko osoby z zewnątrz, która na dodatek doprowadziła do wygnania Mistrza Ferguna. No cóż, nie trzeba było zamykać Cery’ego i grozić mu śmiercią, żeby zmusić mnie do współudziału w intrydze. Chciał przekonać Gildię, że ludziom z niższych sfer nie można ufać, a tymczasem okazało się, że niektórym magom tym bardziej.

Sonea uśmiechnęła się na myśl o nowicjuszach tłoczących się w korytarzu. Sądząc z ostrożnej ciekawości, jaką jej obecnie okazywali, domyślała się, że w tej chwili widzieli w niej głównie osobę, która bez trudu wygrała oficjalny pojedynek. Zastanawiali się zapewne, jak bardzo stanie się potężna. Podejrzewała, że nawet niektórzy nauczyciele obawiają się jej.

 

Galeria Książki/F.N.