W „Historii pszczół” opisała przygnębiającą wizję świata w przyszłości. Pszczoły wyginęły, a Chiny, które jako jedyne poradziły sobie z kryzysem, przypominają olbrzymi obóz pracy, gdzie tysiące osób ręcznie zapyla drzewa owocowe. Prawa do książki – dziś międzynarodowego bestsellera – jeszcze przed norweską premierą kupiło 15 krajów!

Tym straszniejsza to wizja, że norweska pisarka Maja Lunde, do tej pory autorka przede wszystkim książek dla dzieci oraz scenariuszy telewizyjnych,  chiński epizod swojej niezwykłej sagi o ludziach i pszczołach umieściła w stosunkowo niedalekiej przyszłości. Jest rok 2098. Tao przez dwanaście godzin dziennie balansuje na gałęziach drzew z maleńkim pędzelkiem z piór w dłoni i zapyla kwiaty. Owoce, które wydadzą drzewa, są podstawą gospodarki jej kraju. Lecz rąk do pracy jest wciąż za mało.  Kiedyś wysyłano do niej nastolatków, teraz pracę w sadach owocowych dzieci rozpoczynają już po ósmych urodzinach… Tao ma syna, 3-letniego Wei-Wena. Zostało jej zaledwie pięć lat, żeby zaszczepić w nim miłość do nauki. Jeśli będzie rokował, wybijał się ponad przeciętność, a ona odłoży wymaganą sumę, być może będzie miał szansę na dalszą naukę i lepsze życie – życie nadzorcy…

To jednak tylko jedna z zawartych w książce Norweżki opowieści. Równolegle poznajemy losy Williama i George’a oraz ich rodzin, przenosząc się raz do XIX-wiecznej Anglii, innym razem na współczesną nam pszczelą farmę w Stanach Zjednoczonych. To właśnie ten ostatni, współczesny epizod zainspirował Maję Lunde do napisania „Historii pszczół”.

– Już od jakiegoś czasu myślałam o powieści. Nie mogłam jednak znaleźć tematu, który by mnie naprawdę poruszył. I wówczas pewnego dnia w czerwcu 2013 roku obejrzałam film dokumentalny o masowym ginięciu pszczół zaobserwowanym w Stanach Zjednoczonych w 2007 roku – opowiada autorka. – Przesłanie było alarmujące. Byłam przerażona i jednocześnie zafascynowana. Wtedy postanowiłam, że to właśnie o tym chcę napisać. Rozpoczynając pracę nad powieścią, zadałam sobie trzy pytania: dlaczego pszczoły giną?, jak to się dzieje?, i w końcu – jak będzie wyglądał nasz świat bez nich. „Historia pszczół” to moja próba odpowiedzi.

Żeby to zrobić  pisarka wraca jednak do korzeni. Pokazuje więc Williama, pogrążonego w depresji niedoszłego naukowca, ojca ośmiorga dzieci, któremu pasję życia przywróciła idea zbudowania nowoczesnego, przyjaznego dla ludzi i owadów ula. Ula, który przyniesie jemu i jego rodzinie zaszczyty i sławę. Lunde oddaje też głos George’owi, hodowcy pszczół, właścicielowi farmy w stanie Ohio, który pragnie rozwijać interes i przekazać go kiedyś jedynemu synowi. Cóż z tego, skoro jego marzenia są tak dalekie od marzeń żony i syna, a na domiar złego wśród pszczelarzy szerzą się pogłoski o niewyjaśnionej śmierci tysięcy owadów.

Autorka snuje więc opowieść o losie pszczół, ale jednocześnie opowiada o ludziach.

– Po sześciu miesiącach poszukiwań, oglądania filmów, czytania artykułów na temat spadku liczby owadów zapylających na świecie, miałam swoich bohaterów – mówi Maja Lunde. – Kocham ich wszystkich, ale podczas pisania bywało, że mnie irytowali, byłam wściekła na ich postępowanie. Chciałam jednak, żeby byli ludźmi z krwi i kości, nie mogli więc być idealni. W każdym z nich jest coś ze mnie –  pasja naukowa Williama czy ambicja Tao, dotycząca przyszłości syna. Różnią się od siebie, żyją w innych czasach, na różnych kontynentach. Coś ich jednak łączy. Mają w sobie ten sam rodzaj tęsknoty, są przepełnieni strachem i nadzieją jednocześnie, duchem walki i rezygnacją. Wszyscy mają dzieci, z którymi nie potrafią często znaleźć wspólnego języka. Chcą im dać wszystko co najlepsze, ale nie zawsze wiedzą, co rzeczywiście będzie dla nich najlepsze.

To właśnie relacja pomiędzy rodzicami i dziećmi zdaje się wysuwać na pierwszy plan powieści. Stanowi trzon wszystkich trzech wątków i jest zarzewiem intrygi.

– Tej wielkiej miłości towarzyszą rozmaite, często ambiwalentne uczucia. Dzieci rosną, zmieniają się, a wraz z nimi zmienia się też nasza rola. Jako rodzice cały czas uczymy się czegoś nowego o sobie i swoich dzieciach, podejmujemy nowe wyzwania, ale też codziennie odnajdujemy inne powody do wdzięczności. Chcemy dać naszym dzieciom wszystko, czego zapragną. Zapominamy jednak, że czasami wszystko to zbyt wiele. Może powinniśmy więc częściej myśleć nie tylko o sobie, lecz – jak pszczoły – o społeczności, w której żyjemy.  A dzieci… nie muszą mieć od razu najnowszego iPhone’a, o wiele bardziej potrzebują naszej czułości – mówi autorka „Historii pszczół” i dodaje z uśmiechem: – Sama jestem matką trójki dzieci, więc wiem, co mówię.

W książce ważną rolę odgrywa też wiedza. Determinuje ona działania wszystkich bohaterów. William popadł w depresję, kiedy uzmysłowił sobie, że niepostrzeżenie, na rzecz domowego ogniska poświęcił karierę naukową. Nauka też – nowe badania pszczół i plan zbudowania wyjątkowego ula  – przywróciła mu chęć do życia. Niezaspokojone ambicje z młodości determinują działania Tao. George z kolei uważa, że uniwersytecki świat oddalił od niego jedynego syna i spadkobiercę.

– Tylko dzięki wiedzy możemy zrozumieć świat i uczynić go lepszym. My, ludzie, wiemy dużo, ale wciąż za mało, żeby umieć zadbać o dobro nasze i naszej planety – komentuje Maja Lunde. – Powinniśmy żyć w zgodzie z naturą, wszyscy – i duzi i mali. Jesteśmy przecież jej częścią. Owady, a w szczególności pszczoły są dla naszej planety niczym termometr. Ich kondycja odzwierciedla stan zdrowia Ziemi. Jeśli wpadną w tarapaty, to oznacza, że i my jesteśmy w tarapatach – podkreśla i dodaje: –  Jesteśmy bardzo mądrzy, a jednak wciąż zbyt głupi.


Książkę "Historia pszczół" zamówicie już przed premierą na empik.com.