John Flanagan, jeden z najbardziej popularnych pisarzy na tegorocznych Warszawskich Targach Książki opowiada o Zwiadowcach - serii, która zaraziła bakcylem czytania miliony dzieci na całym świecie.

Wiedziałeś na co się piszesz przybywając do Polski?

John Flanagan: Absolutnie nie. Te spotkania przeszły moje wszelkie oczekiwania. Wiedziałem, że książki są popularne, ale nie wiedziałem, że do tego stopnia. To fascynujące, siedzę sobie i piszę na drugim końcu świata i moje słowa mają wpływ na oddalonych o tysiące kilometrów młodych ludzi. Chodzę dwa metry nad ziemią. Podpisuję książki po cztery godziny, a kolejka się nie kończy. Dzieciaki płaczą, skaczą, rodzice dziękują mi za to, że  ich dzieci zaczęły czytać właśnie dzięki moim książkom. To piękne chwile. Zaskoczyło mnie także jak duży procent czytelników w Polsce to kobiety. W Holandii jest odwrotnie.

Do jakiej płci zatem adresowałeś książki?

Stworzyłem zwiadowców dla syna, który nie interesował się książkami. Wpadłem na pomysł, by stworzyć bohatera, który będzie do niego podobny. Podstępem zachęciłem go do czytania mówiąc, że chciałbym napisać coś dla dzieciaków i może znalazłby chwilę, by przeczytać tych kilka zdań. Co piątek wręczałem mu nowe strony, a kiedy tego nie zrobiłem w 4. tygodniu Michael podbiegł do mnie i powiedział "Halo, gdzie kolejne strony?". Wtedy wiedziałem, że złapał bakcyla. Oddałem mu to, co napisałem. Po kilkunastu minutach przybiegł i powiedział "Tato, ta scena, w której Will wspina się po wieży i kiedy dochodzi do okna, a ktoś łapie go za rękę... ja się wystraszyłem. Nie wiedziałem, że książka może przestraszyć." To dodało mi otuchy i tak powstało 20 opowiadań, które trafiły do szuflady, gdzie czekały 15 lat, aż moja córka Katie odnajdzie je i podrzuci mi pomysł złożenia z nich książki.

Co robiłeś w tym czasie?

To zabawne. Przez cały ten czas, pracując jednocześnie w telewizji, dobijałem się do wydawców i domów wydawniczych usiłując sprzedać im moje szpiegowskie i detektywistyczne książki, którym poświęcałem każdą wolną chwilę. Jak na ironię, jedyna rzecz, która nie sprawiła mi wiele trudu przy pisaniu i ta, którą kupili od razu, i która zagwarantowała mi sukces - przez cały ten czas leżała w szufladzie mojego biurka.

Miałeś w ręku 20 opowiadań i pokazałeś je wydawcy.

Zabrałem się do połączenia opowiadań w jedną historię. Musiałem wymyślić fabułę, która scali opisane przygody. Pierwszy tom "Zwiadowców: Ruiny Gorlanu" został złożony z 18 opowiadań. Zrobiłem to, o co mnie poproszono, po czym usłyszałem, że książka jest za długa. Zasugerowałem, że może warto podzielić ją na dwie części i kiedy zabrałem się do pracy i planowania, z dwóch książek wyszły mi cztery. Resztę już znacie doskonale. Dziś mamy 12 wydanych tomów. Nadal nie mogę w to uwierzyć.

I z tego co wiem, to nie koniec.

Oficjalnie mogę powiedzieć, że powstaną jeszcze trzy książki Zwiadowców. Dwie, od których zaczynam, i z których pierwsza jest już gotowa, rozgrywają się przed pierwszym tomem serii. To swego rodzaju prequel. Pozwoli bardziej zrozumieć bohaterów i ich zachowania, szczególnie Halta. Ostatnia z zaplanowanych książek będzie traktowała o pierwszej kobiecie Zwiadowcy, Madelyn. To odpowiedź na tysiące wiadomości i próśb od czytelniczek.

Zwiadowcy będą liczyli zatem 15 tomów?

Tak jest w planach, ale nigdy nie mówię nigdy. Może wpadnie mi do głowy pomysł, który przemieni się w kolejną część. Na tę chwilę jestem bardzo dumny z tego, jak zaplanowałem ostatnią 15 część, bowiem Madelyn jest zwiadowcą, ale jest też następczynią tronu. Jej tajemnicę znają tylko pozostali zwiadowcy, co robi z niej postać ukrywającą prawdziwą tożsamość, a to daje wielkie pole do popisu i jest wymarzonym punktem startu dla pisarza. Najpierw ukończę jednak dwa prequele i dwie kolejne części Drużyny.

Ambitne plany

Przy tak wspaniałych czytelnikach nie może być inaczej. Wiem, że wydaje się to nawałem pracy, ale od lat piszę według systemu, który pozwala połączyć pracę i przyjemność oraz sprawia, że moi czytelnicy nie muszą czekać tak długo na kolejne części.

Systemu?

Kluczem do sukcesu jest planowanie. Opisuję wszystko, co przytrafi się bohaterom. To są z reguły cztery strony, na pierwszej, jak w szkole jest początek historii, na dwóch kolejnych rozwinięcie, a na ostatniej zakończenie. Następnie dzielę te części na rozdziały i planuję, co wydarzy się w każdym z nich. Kiedy mam już to opracowane, siadam do najprzyjemniejszej czynności, pisania. Piszę od poniedziałku do piątku, od 10:00 do 13:00, codziennie jeden rozdział. Ważne, by się nie przemęczać, dużo odpoczywać i czytać, co się napisało. W ten sposób po około trzech miesiącach książka jest gotowa.

Jak zatem relaksuje się John Flanagan?

Na pewno nie czytam książek fantasy. Nie chcę nawet podświadomie inspirować się innymi autorami. Kiedyś strzelałem z łuku i żeglowałem, później jeździłem na nartach, a ostatnio z żoną podróżujemy i cieszymy się chwilą. Lubimy festiwale jazzowe i relaksujemy się przy serialach. Uwielbiamy oglądać „Żonę idealną”.

Gdybyś teraz spotkał siebie jako dwudziestolatka, jakiej rady udzieliłbyś sobie?

Przede wszystkim nigdy się nie poddawaj. Kilka razy, przez opinie obcych wyrzuciłem napisane książki do kosza i bardzo tego żałuję. Nikt, tak jak ty nie zna twojego potencjału i twoich możliwości. Masz swoją wizję i trwaj przy niej. Nie przejmuj się innymi, słuchaj tylko opinii osób, którym ufasz, a nawet jeśli będą negatywne, wyciągnij wnioski i zrób, to co dyktuje ci serce. Nigdy się nie poddawaj.

fot. Random House Australia