Kiedy praca dziennikarza, tłumacza i autora zastąpiła występy na scenie, nawet nie sądził, że będzie mu tego brakowało. Dziś Filip Łobodziński wyznaje, że dopiero powrót do grania z kumplami uświadomił mu, że występy z Zespołem Reprezentacyjnym były tym, co sprawiało mu największą przyjemność.



Zespół Reprezentacyjny działał przez ponad 10 lat - od 1983 do 1993 roku. Co prawda tylko przez 7 lat koncertował, ale później nagrał jeszcze dwie płyty. Jak to się stało, że porzucił Pan gitarę, zespół, piosenki Brassensa i Llacha dla „chałtur”, jak to określono w notce biograficznej na stronie internetowej grupy?



Nigdy tego nie porzuciłem. Podczas naszej hibernacji wystąpiliśmy kilkakrotnie, a słowo „chałtura” jest użyte na stronie w formie żartu. Prawda była taka, że musieliśmy się zająć czymś poważnym. „Chałtura” jest w gruncie rzeczy odwrotnością tego, czym zajęliśmy się naprawdę. Kiedy jako zespół kończyliśmy regularne koncertowanie, czyli pod koniec lat 80., było to właśnie takie niepoważne działanie nieprzynoszące dochodów. Mieliśmy już rodziny, dzieci i nie wypadało dalej się bawić w to, co było bardzo niepewne. Musieliśmy zabrać się za coś normalnego, regularnego, nawet etatowego. A ponieważ wreszcie nie było wstyd pracować w mediach, bo skończyła się komuna, Jarek Gugała i ja zdecydowaliśmy się na taki krok. Z kolei dwaj pozostali koledzy zobaczyli swoją przyszłość w działalności impresaryjnej. Nasze drogi nie tyle się rozeszły, ile poszły równolegle. Ze trzy-cztery razy wystąpiliśmy razem, twierdząc zgodnie, że Zespół Reprezentacyjny nigdy nie przestał istnieć, tylko zaczął funkcjonować w innym wymiarze: towarzyskim.



Od trzech lat Zespół Reprezentacyjny znowu koncertuje. Czy to znaczy, że brakowało Panom tej działalności?



To okazało się dopiero, gdy wróciliśmy do grania. Przedtem wcale nam tego nie brakowało, mieliśmy wystarczająco dużo zajęć. Znajomy namówił nas w związku z dwudziestopięcioleciem podpisania Porozumień Sierpniowych, żebyśmy przypomnieli fragmenty naszego najstarszego programu złożonego z piosenek katalońskich Lluisa Llacha. Przede wszystkim po to, żeby starym solidaruchom uzmysłowić, skąd wzięła się piosenka „Mury” Kaczmarskiego, która jest jego adaptacją pieśni Lluisa Llacha. To autorski tekst Jacka Kaczmarskiego dołożony do muzyki i napisany o tej piosence, którą my z kolei graliśmy w przekładzie. Namówiłem kolegów i wystąpiliśmy absolutnie towarzysko, a po koncercie ktoś podszedł do nas i zaproponował: „Słuchajcie, a może zagralibyście jeszcze w listopadzie na Uniwersytecie”? I tak poszło. Nagle stwierdziliśmy po latach, że sprawia nam to przyjemność, największą ze wszystkiego, co robiliśmy w życiu - to jest raz. Dwa: mieliśmy masę nigdy niewykonywanych przekładów piosenek Brassensa oraz takich, które były wykonywane bardzo rzadko. No i nagraliśmy płytę „Kumple to grunt”. Co będzie dalej, nie wiem, ale na razie jest zapotrzebowanie na nasze granie.



20 czerwca Zespół Reprezentacyjny otworzy letni sezon w warszawskim Lapidarium. Jaki repertuar pojawi się w trakcie tego występu?



Ostatnio graliśmy trochę dziwnych, jak na nas, koncertów. Należymy do kategorii zespołów grających cudze piosenki, ale we własnych opracowaniach. Są one o tyle nasze, że wykonujemy własne przekłady, więc nie posiłkujemy się do końca cudzą pracą i oczywiście czujemy się troszeczkę współwłaścicielami tych piosenek. Natomiast staraliśmy się zawsze, aby nasze koncerty były monograficzne, bo dotyczyły albo piosenek Lluisa Llacha lub szerzej katalońskich piosenek politycznych, albo Georgesa Brassensa, który jest zjawiskiem samym w sobie w skali światowej, albo piosenek sefardyjskich. Ostatnio natomiast było tak, że graliśmy program głównie brassensowski, ale wtapialiśmy w to dwie-trzy piosenki sefardyjskie i dwie-trzy piosenki Llacha, nie mówiąc o tym, że pojawiały się takie kwiatki jak przekłady Boba Dylana czy Beatlesów. Nie wiem, co zagramy w Lapidarium, bo być może ustalimy to sobie na godzinę przed koncertem. Z pewnością dominować będzie Brassens i to głównie z płyty ostatniej „Kumple to grunt”, natomiast z pewnością pojawią się piosenki z „Pornografa” i być może jakieś piosenki sefardyjskie i Llacha. Zagramy w składzie: nas trzech na scenie plus Tomek Hernik z puzonami i akordeonem, czyli krakowski muzyk, który towarzyszy nam na płycie „Kumple to grunt” i często na koncertach.



Koncert odbędzie się 20 czerwca wieczorem, czyli w pierwszych godzinach wakacji. Jak Pan sądzi: dlaczego w ostatnich latach nie powstają równie dobre polskie filmy wakacyjne jak niegdysiejsze „Wakacje z duchami”, „Podróż za jeden uśmiech” czy „Pan Samochodzik i templariusze”? Co stało się z polskim filmem, że przestały powstawać tego typu produkcje?



Wyjęła pani cegiełkę z gigantycznego gmachu pytań. Podobnych można zadać więcej, na przykład: co się stało z musicalem? Ostatnim muzycznym filmem w Polsce były chyba „Lata dwudzieste... lata trzydzieste...”.
Nie ma pomysłów albo nie ma pieniędzy na ich zrobienie? Nie ma woli wśród producentów? Nie mam pojęcia, co się dzieje, ale się dzieje. Bardzo wielu zwykłych rzeczy w kinie nie ma. Mam wrażenie, że wśród producentów filmowych są pewne mody: albo na pokazywanie czegoś bardzo banalnego - do rechotliwego śmiechu, albo wręcz przeciwnie - rozdzierającego serce dramatu. Może tylko na takie kino nas stać mentalnie? Nie chciałbym uogólniać, bo wierzę, że są pomysły i scenariusze, które czekają bezskutecznie na realizację.
A może po prostu przemawia przez nas sentyment? W przyszłym roku skończę pięćdziesiąt lat i oczywiście pamiętam wszystkie wymienione przez panią seriale i filmy. Może dzisiejsze dzieci czy młodzież nie oglądałyby tego z zapartym tchem? Może producenci boją się zaryzykować? Ale z tego, co wiem, ludzie, którzy puszczają na DVD te bardziej wakacyjne seriale swoim dzieciom twierdzą, że dzieci naprawdę się tym interesują i nawet nie przeszkadza im to, że często są to filmy czarno-białe, więc raczej skłaniam się ku twierdzeniu, że raczej nie ma zapotrzebowania wśród producentów niż wśród publiczności. Albo pomysły są za słabe, albo szkoda komuś na to pieniędzy.



Rozmawiała Magdalena Walusiak