Akordeon ma różne szydercze przezwiska. „Kaloryfer” czy „przegubowiec” to tylko te najbardziej znane. Każdy młody chłopak, kiedy wybiera ten instrument daje dowód dużej odwagi i determinacji. Ale jak wiadomo tylko takie cechy mogą zapewnić sukces. Nie tylko w muzyce, w każdej dziedzinie życia. Marcin Wyrostek był odważny i dzięki temu jest teraz tu gdzie jest.

Akordeon to bardzo rzadko instrument grający na pierwszym planie. Takich artystów jak Richard Galliano czy Astor Piazzolla nie ma zbyt wielu. Nie bałeś, wybierając ten instrument, że będzie Ci trudno „wyjść przed szereg”?

Nigdy nie myślałem w takich kategoriach. Dla mnie liczyło się tylko jedno, aby zawsze grać na akordeonie oraz stale doskonalić moje umiejętności. Słuchałem wielu nagrań, jeździłem na warsztaty muzyczne w Polsce i za granicą, stale poszukiwałem nowej wiedzy, którą mógłbym wykorzystać. Tak samo jest dzisiaj - nadal poszukuję, czytam, ćwiczę, słucham muzyki, mam wrażenie, że im się jest dalej to jeszcze więcej jest do poznania, nauczenia – niekończąca się wędrówka – to jest w tym wspaniałe…

Myślisz, że udało się wam, Tobie i trochę wcześniej Czesławowi odczarować akordeon i zdjąć z niego klątwę „instrumentu ludowego”? Obaj pokazaliście, że to nie musi być folk, albo imienny cioci, a może być sztuka wysokiej próby…

Bardzo się cieszę z tego powodu, że nasza muzyka, tak ciepło jest przyjmowana. Kiedyś grałem bardzo dużo koncertów dla dzieci, tzw. audycje szkolne. Dały mi one dużo do myślenia, okazywało się, że młodzież, dla której było to czymś zupełnie nowym i nieznanym rewelacyjnie reagowała na tych koncertach. Zadawali pytania, zasłuchiwali się podczas naszych występów. Było to dla mnie bodźcem, aby dotrzeć do jak najszerszego grona słuchaczy i skonfrontować to z jeszcze większą publicznością. Jak najbardziej mam świadomość, że nie każdy polubi ten rodzaj muzyki, ale przynajmniej może większość osób będzie miała świadomość tego, że akordeon to nie tylko muzyka ludowa, biesiadna, że także posiada przede wszystkim „koncertowe oblicze”.

Twój debiut okazał się ogromnym sukcesem. Jak zareagowałeś na taki skok na głęboką wodę?

Bardzo się ucieszyłem. Teraz jest dla mnie taki czas, kiedy spełniam się muzycznie. Realizuję moje projekty, koncertuję stale z moimi dwoma projektami: Coloriage i Tango Corazon Quintet. Gram bardzo dużo koncertów dla rewelacyjnej publiczności. Każdy występ jest dla nas kolejnym egazminem. Chciałbym, aby ta chwila trwała jak najdłużej, jest to świetne zwieńczenie wielu lat pracy, ćwiczenia, doskonalenia umiejętności. Przeżyłem niesamowite chwile: koncerty z Kayah, występ z Bobbym McFerrinem, koncerty z orkiestrą Aukso, wiele występów telewizyjnych ze znakomitymi polskimi artystami, koncerty na muzycznych festiwalach. Życzę każdemu artyście jak najwięcej takich przeżyć.

Nagrywając drugą płytę czułeś presję? Repertuar na drugi album wybierałeś sam, czy ktoś Ci pomagał?

Nie było w tym żadnej presji. W marcu tego roku z projektem Coloriage graliśmy w Kłodzku koncert na wydarzeniu muzycznym pt. Dzień Akordeonu. Wtedy właśnie mnie olśniło kiedy spojrzałem na listę utworów, które mieliśmy do zagrania. Wtedy zdecydowałem, że kolejną moją płytę nagram z Coloriage. Myślę, że do takich kroków jak nagranie płyty trzeba po prostu dojrzeć, nie można nagrywać płyty na siłę, pod presją. Ten impuls jest bardzo ważny, oraz uświadomienie sobie: tak, to teraz jest ten czas. Tak samo powstała moja pierwsza płyta. Zagraliśmy po prostu koncert w zamian za nagranie płyty. Dzięki tej iskierce powstała wtedy płyta „Magia del Tango”.

Jak powstała płyta? Jak nagrywaliście, gdzie i z kim?

Naszym wydawcą jest Kayax, Płyta Coloriage nagrywana było w studiu MAQ Records w Wojkowicach na śląsku, realizatorem płyty jest Michał Rosicki. Każdy z nas był w osobnym pomieszczeniu, nagrywaliśmy oddzieleni od siebie przeszkleniami, aby nie nie było przesłuchów, ale mimo wszystko graliśmy razem jak na jednej scenie. Jest to bardzo ważne w tego typu muzyce, kiedy nagrywa się na tzw. „setkę”, czyli gdy cały zespół jest nagrywany w tym samym czasie. Naszym gościem specjalnym jest Kayah, która nadaje niesamowity klimat naszej muzyce –– jest niesamowitą wokalistką o niezwykłej muzycznej duszy. Gościnnie także pojawiają się znani już muzycy mojego projektu Tango Corazon Quintet: Daniel Popiałkiewicz (gitara) i Agnieszka Haase (fortepian).

Czy na takim poziomie wirtuozerii wciąż trzeba dużo ćwiczyć? Czy w ramach „treningu” wystarczą Ci koncerty?

Aby utrzymać formę trzeba cały czas ćwiczyć pomiędzy koncertami – wolne tempa, ćwieczenia itp. Tutaj nigdy nie ma wakacji (śmiech). Z muzyką jest tak, że większość pracy jaką się wykonuje ma miejsce w „ćwiczeniówce”, tutaj jest czas na to, aby popróbować nowych rzeczy, pomyśleć ... na scenie nie ma już na to czasu. Mój tato zawsze mi powtarzał – jeden dzień bez ćwieczenia powoduje cofnięcie się o dwa dni...

Łatwo jest przekazywać emocje i uczucia grając muzykę instrumentalną? Bez słów?

Myślę, że jest to bardzo trudne, ale tutaj mógłbym odnieść się także do tańca, pantomimy. Chyba najważniejsze są te emocje, które są w sercu artysty. Publiczność jest bardzo spostrzegawcza, zauważy każdy, drobny fałsz, ale także odbierze każdy właściwy sygnał. Myślę, że wchodzą tu w grę pewne pozamuzyczne, pozawerbalne czynniki, które mają decydujący wpływ. Jestem wielkim szczęściarzem, że robię w życiu to co kocham i to jest bezcenne. 

Co się wydarzy po premierze płyty? Trasa? Jakie masz plany na 2012?

W przyszłym roku na wiosnę planujemy trasę koncertową promującą płytę – odwiedzimy największe amfiteatralne sale koncertowe w Polsce, planujemy także odwiedzić z koncertami Azję. Mam także pomysł na realizację płyty DVD z koncertu – może uda mi się to zrealizować w przyszłym roku. Planów i pomysłów mam bardzo dużo, mam tylko nadzieję, że wystarczy sił i czasu (śmiech).

Rozmawiał
Piotr Miecznikowski