Z takim nazwiskiem nie mogła grać metalu.  Kasia Popowska, to kolejna reprezentantka nowej generacji polskich muzyków, którzy ratują sens i znaczenie słowa „pop”. Przez lata, mieliśmy lekki problem z tym gatunkiem w Polsce, to co nazywano popem, było albo przaśnie i rubasznie festynowe, albo nieudolnie udawało nie zawsze najbardziej aktualne trendy z zachodu. Dziś to już wygląda zupełnie inaczej. Artyści urodzeni w latach dziewięćdziesiątych wyrośli na innej muzyce, nie mają kompleksów, nie obawiają się szukać, eksperymentować, mieć swoje zdanie. Kasia zaczynała od domowych nagrań wrzucanych do Internetu. Teraz jej album „Tlen” stoi już na sklepowych półkach, a  piosenki grają wszystkie radiostacje. Wokalistka opowiada nam o tym jak wyglądała jej droga do kariery.

Od początku sama pracowałaś na swój obecny status? A może ktoś pomagał, namawiał, inspirował?

To kwestia mojej determinacji i samozaparcia. Ta droga nie jest usłana wyłącznie różami, a nawet kiedy bywa, to te róże mają sporo kolców (śmiech). Dostawałam rady oczywiście, ale teraz, z perspektywy czasu wiem, że najcenniejsza była ta najprostsza „nie poddawaj się”. Zawsze kiedy miałam gorszy dzień i nie było najlepiej, to wiedziałam, że jeżeli nie odpuszczę to i tak się to kiedyś opłaci. I tak się stało. Było warto.

Czyli jednak sama?

To co mogłam zrobić sama, zrobiłam, ale na mój obecny sukces pracował cały sztab ludzi. Nie można o nich zapominać.

Udział w talent show i konkursach pomógł ci jakoś? Coś się po tym zmieniło?

Kiedy startowałam w tych programach, w Mam Talent w Polsce czy X Factor w Anglii, nie znałam mechanizmów działania tych programów i nie chodziło mi o szybką i łatwą popularność. Chciałam się czegoś nauczyć, zdobyć doświadczenie. Występ przed kilkoma milionami widzów to coś, na co młody człowiek nie zawsze może liczyć. Pewnie, że było mi żal, kiedy się okazywało, że coś tam się nie udało, ale ja umiem się takich sytuacji szybko podnosić. To kwestia charakteru (śmiech).

Poczułaś się pewniej?

Tak. Jeżeli wie się dokąd i po co człowiek idzie, to nawet porażki wzmacniają. Może to brzmi banalnie, ale na moim przykładzie widać, że to prawda i że te zasady działają. Trzeba zawsze wierzyć w siebie i nie odpuszczać.

Piosenki, które zamieszczałaś w sieci, to kompozycje bardzo różnych od siebie artystów, od Robbiego Williamsa, przez Rihannę, Evanescence, aż po Leonarda Cohena…

Tak naprawdę to wychowywałam się na starych płytach Budki Suflera. Takich jak „Cień Wielkiej Góry”. Słuchałam też Bajmu i Beaty Kozidrak, ale od któregoś momentu moje zainteresowania zaczęły się poszerzać. Im więcej inspiracji tym lepiej, nie ma nic złego w słuchaniu różnych gatunków i czerpania z nich czegoś dla siebie. Długo i cierpliwie szukałam różnych dźwięków, które do mnie trafią i w końcu okazało się, że najbliżej mi do takich zespołów jak Coldplay czy Red Hot Chili Peppers. Granie gitarowe, ale równocześnie bardzo melodyjne. A z racji tego, że sama jestem wokalistką, zawsze lubiłam te wszystkie amerykańskie divy, Aguilerrę, Beyonce, Rihannę. Nagrałam covery Whitney Houston, nawet Amy Winehouse.

Jak nagrywałaś te klipy w domu? Widać, że śpiewasz na żywo a wcale nie widać mikrofonu?

Mikrofon był poza kadrem, nad moją głową (śmiech). Dziś już się robi inaczej, ale wtedy musiałam sobie radzić z takim sprzętem jaki był dostępny. Prosty mikrofon, bardzo prosta kamera bez statywu, ustawiona na dziesięciu encyklopediach (śmiech). Wszystko nagrywane „na setkę” w pokoju mojego brata. W ten sposób powstało około czterdziestu takich nagrań. Niektóre jeszcze można znaleźć w sieci, niektórych już niestety nie ma.

Miasto Łódź jest inspirujące, kiedy robi się takie rzeczy?

Jestem bardzo związana z tym miastem, nigdy nie powiem złego słowa na Łódź. Tu mam rodzinę, przyjaciół, wspomnienia. Zawsze kiedy tu wracam czuję ulgę i świadomość, że mogę odpocząć. Co do inspiracji to trudno to w moim wypadku tak jednoznacznie określić. To co robię to wypadkowa różnych miejsc i ludzi, mieszkałam w Poznaniu, Krakowie, Bydgoszczy, przez rok w Londynie. Wszędzie zbierałam doświadczenia i pomysły.

Jak powstawała płyta „Tlen”?

Na płycie jest dziesięć piosenek, do dziewięciu z nich sama napisałam teksty. Przy dwóch z tych dziewięciu pomagał mi Marcin Kindla, muzyk i producent całego albumu. On ma bardzo duży wpływ na to jak brzmi „Tlen”, sporo jest jego kompozycji. Kilka współkomponowałam, a jedna jest całkowicie moja. Cieszę się, że mogłam mieć tak duży wpływ na tę płytę, nikt mnie do niczego nie zmuszał i nie sugerował. Teraz nie mogę się już doczekać reakcji publiczności. „Tlen” to coś naprawdę mojego, chcę się zmierzyć z opinią słuchaczy.

Dużo grasz koncertów?

Minione lato, to głównie bardzo fajne festiwale. Jesienią, już po premierze płyty chcemy zagrać trasę klubową. Bardzo chcę się spotkać z fanami, bo widzę, że to bardzo fajni ludzie. Skład koncertowy mam znakomity, to świetni muzycy a przy tym skromni i bardzo sympatyczni ludzie. Dają mi spory komfort i na scenie i poza nią.

Za kilka dni wyjeżdżacie nagrywać kolejny klip…

Owszem, lecimy do Włoch kręcić video to następnego singla, to będzie tytułowa piosenka „Tlen”. Później może uda się pokazać więcej tej mojej folkowej, mniej popowej strony, ale nie chcę zgadywać co się wydarzy. Na pewno nie chcę, żeby ludzie kojarzyli mnie tylko z takim cukierkowym popem, bo ja sama tak nie jestem. Wszystko zmienia się i rozkręca z dnia na dzień. Ale jestem pewna, że wszystko będzie dobrze. 

Rozmawiał
Piotr Miecznikowski