Rozmowa z Januszem L. Wiśniewskim, autorem tomu „Moje historie prawdziwe”, który właśnie trafia do księgarń.

Tom „Moje historie prawdziwe” zawiera wszystkie Pana teksty opublikowane w Wydawnictwie Literackim w ciągu ostatnich dziesięciu lat. To wydanie wyjątkowe, jubileuszowe i dobra okazja do tego, żeby zadać pytanie, kiedy zaczęła się Pana przygoda z pisaniem?

Tak. To niezwykłe podsumowanie ponad dekady mojej współpracy z dostojnym krakowskim Wydawnictwem Literackim. To także ważny kawałek mojego życia, pełen wydarzeń i zmian. Dołączyłem do współpracy z Wydawnictwem Literackim cztery lata po wydaniu  mojej debiutanckiej „Samotności w Sieci” (2001), książki, która wprowadziła mnie w świat pisarstwa. Trochę przez przypadek, ponieważ w głębi duszy byłem, jestem i pozostanę naukowcem. Zacząłem pisać, aby poradzić sobie ze ogromnym smutkiem, jakiego doświadczałem w tamtym czasie. Z powodu pewnej kobiety. Pisanie miało być rodzajem psychoterapii. Nie brzmi to jak przygoda, ale tak to się zaczęło.

Wiele Pana tekstów można czytać jak listy do czytelnika. Czy czytelnicy i czytelniczki do Pana piszą? Czy Pana pisanie to forma korespondencji?

Jest w tym wiele prawdy. Gdy zaczynam pisać nowy tekst, czy to esej, felieton, opowiadanie albo powieść mam uczucie rozpoczynania jakiegoś ważnego listu kierowanego do szanowanego i ważnego dla mnie adresata. To wprowadza intymność, szczerość i bezpośredniość. Okazało się, że jest to obustronne. Dzisiaj mam (wszystkie czytam, na około 5-10% odpowiadam) ponad 85 tys. (wszystko przechowuje w specjalnych folderach na moich komputerach) listów elektronicznych od moich Czytelników. Na początku przybywały one od Polaków (niekoniecznie tylko z Polski). Obecnie otrzymuję e-maile z wielu krajów (moje książki zostały przetłumaczone na 19 języków).

Dla wielu czytelników opowiadania Janusza L. Wiśniewskiego pełnią funkcję niemal terapeutyczną. Jaką moc według Pana mają słowa – wypowiedziane i pisane? Czy potrafią zmienić ludzkie życie?

Słowa mogą ranić bardziej niż czyny. Są jak nóż, którym można zabić, ale także pokroić chleb. To banał, ale prawdziwy. Podobnie słowa potrafią leczyć, lub zmienić ludzkie losy. To nie przypuszczenie. To pewność, którą uzyskałem dzięki wspominanej uprzednio korespondencji z Czytelnikami. Ludzie zmieniają swoje życie, albo zamierzają zmienić przeczytawszy książkę. Moją także.

Czy pisząc teksty myśli Pan o czytelniku? Co chciałby Pan im pokazać, do czego zachęcić?

Wspominany przeze mnie „adresat” moich tekstów nie ma żadnej konkretnej personifikacji. Wysyłam swoje teksty w świat tak, jak wysyła się listy w butelce. Z nadzieją, że trafią do kogoś, kto na nie czeka, lub wcale nie czekając znajdzie je przypadkiem. Pokazuje świat wokół mnie z całą jego złożonością. Bo ten świat nieustannie mnie zadziwia. Do niczego nie zachęcam, nikogo nie pouczam. Nie znoszę kaznodziejstwa w literaturze. To sprzeciwia się – moim zdaniem – intelektualnej i emocjonalnej konstrukcji odbiorcy.

Teksty składające się na tom podzielone są na trzy części zatytułowane ONA, ON, ONI. Jaki jest klucz podziału?

Podziału (z którym się zgadzam) dokonali redaktorzy w wydawnictwie. Z wyczuciem odnaleźli punkty ciężkości w każdym z opowiadań. Linie podziału niekoniecznie zamykają wątki typowo kobiece, typowo męskie lub dotyczące pary lub grupy bohaterów. Często bohaterem opowiadania w części ONA jest mężczyzna lub na odwrót. Bardziej w tym podziale chodzi o podkreślenie domniemanego przekazu lub tezy.

W epilogu czytamy, że „nie ma jednej i ostatecznej prawdy. Jest ona tak samo względna, jak wszystko inne w otaczającym nas świecie”.  Jak to jest z kobietami i mężczyznami? Czy nieustannie się zmieniamy, czy raczej nasze zachowania wciąż uwarunkowane są przede wszystkim siłami niezmiennymi od stuleci?

Niektóre siły nie tylko od stuleci, ale od tysiącleci są niezmienne. Trudno mówić o pożądaniu nie odwołując sie do atawizmu wynikającego z przebiegu ewolucji. Na miłość można spojrzeć oczami mistycznego poety, ale można także spojrzeć oczami analitycznego laboranta, który opisuje to samo pożądanie jako wynik określonych reakcji chemicznych zapoczątkowanych pojawieniem się (głównie w mózgu) określonych molekuł. Laborant 1000 lat temu (jeśli byłoby to wówczas możliwe) odkryłby w mózgu dokładnie te same substancje (głównie narkotyczne) co laborant dzisiaj. Natomiast poeta dzisiejszy opisuje pożądanie zupełnie inaczej niż jego odpowiednik z przeszłości. Kiedyś pisało się „o piekącym ogniu w duszy”, dzisiaj bez ogródek pisze się o „nadchodzącej erekcji”. Oczywiście, że się zmieniamy. Dostosowując się do przemian za oknem. Dynamikę tych zmian oddają także teksty z „Moich historii prawdziwych”. W 2005 roku, kiedy pisałem pierwsze opowiadania, nie przyszło mi do głowy pisać o „kobietach alfa” czy o „szklanym suficie”. Te terminy wówczas nie istniały chociaż same zjawiska jak najbardziej. Zmieniają się jednakże bardziej kobiety niż mężczyzni. Może nawet nie zmieniają, a jedynie artykułują swoje pragnienia, które były w nich już od dawna, ale czas był nieodpowiedni, aby je wyrazić. Mężczyźni są tymi zmianami w postawach kobiet zdumieni, zaniepokojeni, a niekiedy nawet przerażeni. To zdumienie i przerażenie często pojawia się w „Historiach...”.

„Czy kobiety są lepsze od mężczyzn”? – nad takim pytaniem pochyla się jeden z tekstów. Zamienię je na: komu żyje się dziś łatwiej, kobietom czy mężczyznom?

Bardzo lubię ten esej. To tak na marginesie. Znak zapytania w jego tytule jest grzecznym – chociaż dzisiaj myślę, iż niepotrzebnym – ukłonem w stronę mężczyzn. Kobiety są lepszą częścią ludzkości. Im dłużej żyję, tym bardziej jestem o tym przekonany. I tak jest dobrze, bowiem beneficjentami tej „lepszości” są głównie mężczyźni. Co wcale nie znaczy, że mężczyznom żyje się dzisiaj łatwiej. Ale, gdyby nie kobiety, byłoby im o wiele trudniej.

Wiele miejsca w tekstach zajmują ludzkie emocje. To właśnie kobietom zarzuca się, że pochopnie podejmują decyzje i ślepo zdają się uczucia. Czy faktycznie emocje zaciemniają umysł, czy może pomagają myśleć?

Emocje są częścią umysłu. Bardzo mi zależy, aby po przeczytaniu „Moich historii prawdziwych” ta prawda stała się oczywista. Umysł bez emocji nie istnieje. To, że ktoś oszołomiony emocją zemsty zabija – jak gdyby postradał zmysły – jest tylko literackim lub dziennikarskim skrótem. Gdyby trzymać się ewolucyjnej chronologii powstawania umysłu, to najpierw powstały komponenty mózgu (umysłu) kojarzone z emocjami. Układ limbiczny (hipokamp, ciało migdałowate, jądro półleżące produkujące dopaminę) są najstarszymi ewolucyjnie konstruktami mózgu. Nawet jeśli nie ewolucja, ale Bóg tak chciał, to miał w tym swój cel. Bez emocji gatunek Homo sapiens by nie przetrwał. Trzeba się bać, aby uciekać, tak samo jak trzeba pożądać, aby sie rozmnażać. To dyktuje umysł ponaglany emocjami.

Pana teksty robią furorę w wielu krajach, przede wszystkim w Rosji. Czy znajduje Pan na to jakieś wytłumaczenie?

Nie uważam, że akurat „robią furorę”. Są czytane. Faktycznie w wielu krajach. W Rosji szczególnie. Podobnie jak na Ukrainie. Wszystkie moje książki wydane w Polsce ukazały się w Rosji, a większość z nich także na Ukrainie (po ukraińsku!). Bardzo o to ostatnio dbam. To mnie niezwykle komplementuje, ponieważ mało jaka nacja czyta tak wiele jak Rosjanie. I w związku z tym jest tak bardzo wybredna. Nie znajduję wytłumaczenia. Ponieważ nigdy go nie szukałem.

Najnowszą powieść Janusza L. Wiśniewskiego „Moje historie prawdziwe” kupisz na empik.com – sprawdź.