Skąd pomysł na tę płytę? To jakiś szczególny rodzaj hołdu dla polskich wokalistek? Miały na ciebie większy wpływ niż panowie?

Album jubileuszowy musiał być w jakiś sposób wyjątkowy. Długo zastanawialiśmy się nad konceptem i do jego ostatecznego kształtu przyczyniło się kilka zdarzeń – zarówno w moim prywatnym życiu, jak i na arenie międzynarodowej. Najpierw to, co najważniejsze: ogromną rolę w naszym życiu odegrała mama, można powiedzieć, że nas wychowała. Tata był często w delegacji, więc mama podejmowała wszystkie strategiczne decyzje związane z naszą rodziną, nie narzucając nam przy tym swojej woli. Kobieta i czterech chłopców pod jednym dachem – to automatycznie oznaczało, że musieliśmy się uczyć wszystkich domowych czynności, więc gotowanie czy prasowanie nie jest dla nas problemem. Co jednak najważniejsze, od mamy nauczyliśmy się czuć, w jakimś stopniu przejęliśmy od niej kobiecą wrażliwość.

Jaki to ma związek z sytuacją międzynarodową, o której wspomniałeś?

Kiedy podejmowaliśmy decyzję, że zadedykujemy tę płytę kobietom, wybuchł konflikt na Ukrainie. Poczułem ogromny niepokój. Wszystko się we mnie buntowało – przeciw wojnie, agresji, zniszczeniu. Lęk przed konfliktem zbrojnym, połączony z wyniesionym z domu pierwiastkiem kobiecym, z empatią i potrzebą bezpieczeństwa, narzucił nam konkretny tor prac nad tym materiałem. Zarówno nad muzyką, jak i tekstami. Powstał hołd dla kobiet i ich roli w naszym codziennym życiu.

Lista nazwisk jest imponująca. Łatwo było namówić te wszystkie panie?

Jestem bardzo dumny ze składu, który udało nam się zebrać. To wspaniałe wokalistki, dojrzałe kobiety o niesamowitym bagażu doświadczeń, zarówno życiowych, jak i artystycznych.

Rozpiętość stylistyczna tych nagrań sugeruje, że tworzyłeś materiał z myślą o konkretnych artystkach. Skomponowałeś dokładnie tyle piosenek, ile słyszymy na płycie?

Niewiele więcej. Zakładaliśmy bowiem, że ktoś może odmówić lub zechce zamienić zaproponowaną piosenkę na inną. Z całą odpowiedzialnością mogę jednak powiedzieć, że są to piosenki szyte na miarę - i właśnie to je przekonywało. Kiedy przystępowaliśmy do pracy, żona ostrzegała mnie, że biorę na siebie ryzyko spotkania się z odmową. Z jednej strony, mogły decydować kwestie wizerunkowe, bo nie każdemu musi być po drodze z naszym zespołem, a z drugiej strony, mogło się tak zdarzyć, że po pierwszej, drugiej czy trzeciej próbie zaprezentowania piosenki, wciąż tkwimy w punkcie wyjścia. Okazało się jednak, że 90 procent piosenek od razu trafiło w dziesiątkę.

Czy do komponowania dla pań musiałeś się specjalnie przygotowywać?

Funkcjonujemy na rynku już jakiś czas, a z muzyką mamy do czynienia od dziecka, więc te bohaterki są już mocno zakorzenione w mojej świadomości. Nie musiałem słuchać płyt Uli Dudziak, Kayah czy Ireny Santor, żeby wiedzieć, jaka estetyka będzie dla nich odpowiednia. Pani Irena włączyła zresztą „Walc en face” do swojego repertuaru koncertowego, co jest dla mnie największym komplementem i dowodem na to, że się nie pomyliłem.

Pisanie dla kogoś jest trudniejsze od pisania dla siebie?

Nie do końca dla kogoś… Nie zapominajmy, że ta płyta to 10 duetów.

To prawda, ale wyraźnie usuwasz się w cień, pozwalasz swoim partnerkom dominować.

Tak naprawdę to kobiety dominują w świecie. Starałem się w każdej piosence wydobyć przede wszystkim charakter każdej z bohaterek, ale pamiętałem też o tym, że to album Pectus, że zarówno ja, jak i moi bracia, powinniśmy być na nim w pełni obecni. Przyznaję, ta podróż była dla nas wyzwaniem. Pewne frazy muzyczne i rozwiązania zastosowaliśmy po raz pierwszy. Niektóre są dosyć surowe w porównaniu z tym, co robiliśmy wcześniej. Ale podeszliśmy do albumu bezkompromisowo.

To słychać. „Pozór albo nic” z Grażyną Łobaszewską to mroczne rejony, w które do tej pory się nie zapuszczaliście.

Ja z taką muzyką miałem do czynienia od zawsze. Brzmienie brytyjskiego rocka, począwszy od King Crimson, przez Pink Floyd, The Cure po Petera Gabriela, jest mi bardzo bliskie, tyle tylko że we wcześniejszych piosenkach Pectus nie sięgałem po tego typu inspiracje. Wciąż zresztą uważam, że napisanie prostej, melodyjnej piosenki jest najtrudniejsze – tutaj jednak potrzebne były inne środki.

Tylko jak na to zareagują fani Pectus? Zapewne spodziewają się po was czegoś bardziej rozrywkowego, a już na pewno pogodnego.

Tak, „Kobiety” są nostalgiczne, chwilami wręcz mroczne. Ale to płyta o wszechobecnej wojnie, w różnym rozumieniu tego słowa – zarówno jako konfliktu zbrojnego, na Ukrainie, Bałkanach czy w Laosie, jak i konfliktu pokoleń, czy wojny damsko-męskiej, w związku pomiędzy dwojgiem ludzi. Doszliśmy do wniosku, że jedyna wojna, która może przynieść pozytywne skutki to wojna uczuć. Wszystkie inne niosą śmierć.

Płytę otwiera jednak zastrzyk pozytywnej energii, czyli „Nowy Jork, jazz i styl” – ale Urszula Dudziak pewnie nie potrafi się smucić, temperament jej na to nie pozwala.

Niewątpliwie. Ten utwór opowiada o jej podróży do Stanów Zjednoczonych. O tym, że z jednej strony zaczęła wielką przygodę, ale z drugiej pozostawiła w kraju swoją rodzinę i przyjaciół. Myślę, że zadawała sobie mnóstwo pytań: czy dobrze robi? Dokąd ją to zaprowadzi? Doskonale mogę to zrozumieć, bo moi rodzice również przez kilka lat mieszkali w Stanach Zjednoczonych. Bardzo spodobało jej się to, co zaproponowałem – powiedziała, że muzyka jest fantastyczna i trzyma kciuki za powodzenie tego projektu.

Kolejna jest Patrycja Markowska i – oczywiście – bardziej rockowy numer, czyli „Między słowami”.

Tekst jest Patrycji, chciała wnieść do utworu coś więcej od siebie. Znamy się długo, śledziłem jej artystyczną drogę, jej wybory, podziwiałem konsekwencję. Znamy też i lubimy jej ojca, kultową postać dla polskiego rocka. Patrycja w genach dostała fantastyczne podejście do muzyki i sceny. Jest niesamowicie pogodna, pracowita i zaangażowana. Tekst napisała bardzo szybko – chyba dzień po usłyszeniu piosenki przysłała pierwszą wersję, absolutnie trafioną. Patrycja jest wokalistą rockową, dlatego w refrenach pojawia się pewna drapieżność, z mocnymi gitarami.

A później ostro w dół – dramatyczna ballada „Róż i dusz” w wykonaniu Kayah. Nieczęsto słyszy się na płytach z muzyką rozrywkową teksty o… wojennych gwałtach.

Nie mogłem przejść obok tego tematu obojętnie, przelałem go więc na dźwięki i na tekst. Miałem na myśli przede wszystkim wojnę w Bośni i Hercegowinie, w latach 90. Gwałty zbiorowe, na oczach całych rodzin, na rynkach miasteczek, na wiejskich miedzach, były tam straszną bronią. Siały strach, ból i cierpienie, i co najgorsze stosowane były przez wszystkie strony konfliktu. Trudno sobie wyobrazić takie rzeczy w cywilizowanym świecie. Tamta wojna się skończyła, ale podobne rzeczy dzieją się wciąż, w innych miejscach globu.

Kayah nie miała oporów przed zaśpiewaniem tak posępnego tekstu?

Kiedy zaproponowałem Kasi ten utwór, tekst jeszcze nie był gotowy, ale tak, zgodziła się od razu. Ona jest Artystką przez duże A. Błyskawicznie weszła w swoją rolę i doskonale oddała klimat utworu. Do tego stopnia, że pojawiły się łzy.

Z Marylą śpiewasz o balu, który wymknął się spod kontroli…

Problem alkoholu jest bardzo powszechny. Piją zarówno kobiety samotne, jak i te, które pozostają w związkach. Mówimy o tym z Marylą z pewnym przymrużeniem oka, choć oczywiście problem jest poważny, jest obciążeniem nie tylko dla osoby pijącej, ale też dla rodziny, dla najbliższych. Ludzie często nie mają siły i determinacji, by przeciwstawić się temu nałogowi. Godzą się na coraz gorsze życie, często ukrywając tragedię własną i rodziny. Jeśli nie umiemy tym ludziom inaczej pomóc, to przynajmniej nie odwracajmy głowy, nie udawajmy, że za ścianą nic się nie dzieje…

A Maryla? To królowa polskiej sceny muzycznej! Pracowało nam się bardzo dobrze, jest profesjonalna, nie było żadnych problemów. Pozwoliła nam prowadzić się pod kątem charakteru piosenki, nie pojawił się choćby cień wątpliwości, że ten utwór mógłby zrobić jej krzywdę. Zresztą cały czas jesteśmy w kontakcie. Również na koncertach – zrobiliśmy jej nagranie wideo i w formie multimedialnej śpiewa ze mną „Sprawę picia” na scenie.  

„Linia życia” to kolejny trudny temat – dialog pomiędzy ofiarą wypadku, pozostającą w śpiączce, a kimś, kto nad nią czuwa.

Widzimy salę szpitalną i dwie kochające się osoby. Wypadek stanął im na drodze. Nie ukrywam, że w dużym stopniu jest to piosenka o Monice i jej życiowym dramacie. Ale też o ogromnej sile i odwadze, które pozwoliły jej wrócić na scenę. Sam też przeżyłem wypadek samochodowy, jadąc z żoną na koncert… To są rzeczy, której dotykają nas wszystkich, czy tego chcemy, czy nie. Często myślimy, że to zdarza się tylko innym, o których słyszymy w wiadomościach. Ale jak powiedział mój lekarz, statystyki niestety muszą się zgadzać…

W tej piosence jest też nadzieja na powrót do życia, dlatego tak bardzo chciałem, żeby znalazł się w niej Kuba Raczyński, mąż Moniki, który oddał jej tyle serca w tak ciężkim czasie. W kulminacyjnej, pompatycznej części „Linii życia”, pojawia się saksofon, który energię refrenu przejmuje w swoją opowieść, swoje solo. Trwa to kilkanaście sekund, wyciszając piosenkę codą pełną wiary i nadziei.

Kolej na Irenę Santor – prawdziwą legendę polskiej piosenki.

Nie wyobrażałem sobie tej płyty bez jej udziału, tego że mogłaby się nie zgodzić. Wysłaliśmy Pani Irenie piosenkę – oczywiście nie mailem, ale pocztą, nagraną na płycie, z wydrukowanym tekstem i zapisem nutowym – po czym za kilka dni się do nas odezwała z potwierdzeniem udziału w projekcie. „Walc en face” opowiada o przemijaniu, z którym nie wszyscy chcą się pogodzić. Wszystko przemija, a każdy artysta marzy, by wciąż widownia była zapełniona, dla której jest jeszcze tak wiele do zaśpiewania… Pani Irena fantastycznie oddała ten nastrój, a Marcin Wyrostek dobarwił całość swoją grą na akordeonie, w bardzo francuskim stylu.

Walc pani Santor mocno kontrastuje ze wspomnianym już „Pozór albo nic”.

Przemoc domowa dotyka bardzo wielu rodzin. Ten utwór mówi konkretnie o przemocy wobec kobiet, które nie mają siły, by się z tego dramatu wyzwolić. Uważają, że tak już musi być, tak być powinno. Patriarchat w tym pomaga. Mężczyzna dominuje, o wszystkim decyduje, a kobieta ma się zająć garami i dziećmi, i najlepiej niech się nie odzywa. Nie mogę się z tym pogodzić. Podobnie jak z tym, że mężczyźni nie słuchają kobiet, nie potrafią przejąć od nich tego, co dobre… Ale oczywiście sprawa jest bardziej złożona. Często kobiety nie doceniają starań mężczyzny, nie potrafią zrozumieć tej jego potrzeby wykazania się, potwierdzenia swojej wartości. Gdyby tu zapanowała równowaga, świat byłby lepszym miejscem.

Znakomitym pomysłem było zaproszenie do „Pozór albo nic” właśnie Grażyny Łobaszewskiej. Niewiele jest w Polsce wokalistek, które potrafiłyby taką tematykę równie wiarygodnie przedstawić.

To prawda. Zarówno jej barwa głosu, jak i estetyka śpiewania… Chciałem to wyeksponować za pomocą linii melodycznej, która w założeniu jest bardzo oszczędna. W pewnym sensie nie pozwoliłem pani Grażynie rozwinąć frazy na sposób jazzowy, żeby utrzymać tę bliskość, charakter ciemnego pokoju.

Urszula i „Za kogo ty się masz” to dla odmiany sama jasność.

Urszula to fantastyczna, niezwykle ciepła osoba. Jest dojrzałą kobietą, ale jej głos pozostał tak samo dziewczęcy, jak w latach 80. W tym nagraniu słychać lekkość, śpiewa z wiatrem… W tekście mówimy o dzieleniu trudnych decyzji pomiędzy kobietą a mężczyzną. Związek to ryzyko i decydując się na bycie razem, musimy zdawać sobie sprawę z tego. Musimy być partnerami nie tylko w dobrych chwilach, ale też w tych trudnych, jak na przykład choroba dziecka. Czasem od tych naprawdę ważnych rzeczy odciąga nas zachwyt nad światem, nad jego blichtrem, nad seksualnością. Wtedy warto sobie zadać pytanie: za kogo ty się człowieku masz? Dobrze jest pamiętać o tym, że życie jest bardzo kruche, a najprostsze wartości są najważniejsze.

Przyznaję, że najmniej spodziewałem się w tym zestawieniu Basi Trzetrzelewskiej – a to dlatego, że myślę o niej bardziej jak o kimś stamtąd, niż stąd. Jak do niej dotarliście?

To wielka gwiazda, koncertuje na całym świecie i jest chyba jedyną polską wokalistką popową, która odniosła wymierny sukces za granicą i funkcjonuje w świadomości „tamtej” publiczności. Z małego Jaworzna dotarła do Nowego Jorku, do Londynu, do centrum światowej muzyki i musiała poradzić sobie w zderzeniu z tamtą rzeczywistością. Pewnie nie było jej łatwo. Dotarcie do niej okazało się łatwiejsze niż przypuszczałem, bo okazało się, że nasz realizator dźwięku… jest jej siostrzeńcem. Kiedy tylko padło nazwisko Basi Trzetrzelewskiej, zasugerował, że skontaktuje się z nią, wyśle jej piosenkę i informacje o zespole. Okazało się, że znała kilka naszych piosenek i zgodziła się z nami zaśpiewać. To wielki zaszczyt.

„Ostatnia z niedziel” to piosenka, która mówi o rozstaniu, o ludziach, którzy po wielu latach bycia ze sobą postanawiają żyć osobno. Niezależnie od powodów, to nigdy nie jest łatwe. Kto bierze dom? Kto będzie odpowiedzialny za dzieci? Ale z drugiej strony, z takiego rozstania może też się zrodzić coś dobrego, coś nowego i lepszego. Zjedzmy więc ostatni wspólny obiad i porozmawiajmy uczciwie, jak dorośli ludzie. Podsumujmy to, co było i rozejdźmy się bez złych emocji.

Płytę zamyka „Na parapetach”, duet z Anią Wyszkoni.

Jej artystyczna droga jest fascynująca. Z młodej dziewczyny, która znalazła się na scenie w zespole poprockowym, poprzez różnego rodzaju eksperymenty wizerunkowe i muzyczne doszła do momentu, w którym jest teraz, kiedy można o niej mówić jako o artystce z krwi i kości. Zawsze imponował mi jej zapał, charakter, determinacja. Chciałem pokazać ją w bardzo surowym świetle. Tylko głos Ani, mój i stare pianino… „Na parapetach” to smutna, nostalgiczna piosenka, w tle wyczuwalny jest deszcz. Po raz kolejny mamy do czynienia z wojną dwóch wartości… W dzisiejszym świecie oczekuje się od kobiety, by robiła karierę, realizowała się w biznesie, jednocześnie dbając o dom i dzieci. I jeszcze żeby była seksbombą i zawsze ładnie wyglądała. Wiem, że Ania bardzo fajnie łączy życie zawodowe i osobiste, choć to nie jest łatwe. Bez wsparcia partnera się nie uda. Inspiracją do tej piosenki była moja żona, która jednocześnie jest naszą menedżerką. Jesteśmy jednością. Prowadzimy wspólny, rodzinny biznes, ale też wspólny dom. Przy niej nauczyłem się, że nie zawsze muszę narzucać swoją wolę, że czasem warto się cofnąć i przemyśleć swoje postępowanie, przeprosić, przyznać rację. A więc kłaniam się na tej płycie również mojej żonie – kolejnej bardzo ważnej kobiecie w moim życiu.