„Kocią naturę lubię w kobietach najmniej” - wyznał Garou w wywiadzie, którego nam udzielił podczas krótkiego pobytu w Polsce. Kanadyjski muzyk odwiedził nasz kraj w ramach promocji swojego najnowszego albumu „Piece of my soul”. Krążek w pierwszym tygodniu od dnia swojej premiery osiągnął w Kanadzie status złotej płyty.

Od kilku lat mówiło się o tym, że lada moment planuje Pan wydanie anglojęzycznej płyty. Dlaczego więc to trwało tak długo?


Przede wszystkim dlatego, że oczekiwano ode mnie kolejnych albumów po francusku. Moja pierwsza płyta odniosła sukces i w związku z nią dużo koncertowałem, co zresztą w mojej pracy lubię najbardziej. Ani się obejrzałem jak minęły trzy lata i moi menagerowie uznali, że przyszedł czas na nowy album. Po francusku, ponieważ fani właśnie tego oczekiwali najbardziej.

Pana najnowszy album „Piece of my soul” odbiega od poprzednich nie tylko językiem, ale i stylem prezentowanej muzyki. Czy jest to trwała tendencja, czy tylko chwilowa odmiana?


To ewolucja. Wynikająca również z tego, jak ja sam zmieniłem się na przestrzeni lat. Taki styl muzyki, jaki zaprezentowałem na najnowszym albumie chciałem uprawiać po francusku. Jednak były pewne trudności z wyrażeniem wszystkiego w tym języku. Po angielsku było to o wiele prostsze. Niemniej te zmiany będą również odczuwalne na mojej następnej płycie, którą zamierzam wydać po francusku.

Czy na nowym albumie jest jakaś piosenka, którą Pan wyjątkowo lubi?


Trudno jest wybrać jeden ulubiony utwór z płyty, którą się właśnie wydało, ale owszem, jest jedna piosenka, która szczególnie lubię. Jest nią „Heaven’s Table”. Piosenka, która niezmiennie mnie zachwyca od blisko sześciu lat. Od dnia, kiedy ją usłyszałem pozostaje moją ulubioną. A to rzadkość, ponieważ zazwyczaj słyszy się coraz to nowe utwory i one w upodobaniach wypierają te wcześniejsze.

Kiedy rozpocznie się tournee promujące „Piece of my soul”?


Dziewiętnastego maja zaczynam trasę koncertową. Będą to spektakle we Francji, Szwajcarii, Belgii, na Ukrainie…

W Polsce też?


W Polsce nie od razu, to jeszcze nie jest ustalone. A po europejskich występach jadę do Kanady i niezależnie od tego, co się stanie z nowym albumem chciałbym tam zrobić małe tournee po niewielkich salkach, bo bardzo mi tego brakuje - takich występów, gdzie jest się bardzo blisko słuchaczy.

Tak jak w początkach Pana kariery?


Tak, to będzie rodzaj retrospektywy.

Retrospektywa, no właśnie - czy chciałby Pan ponownie zagrać w musicalu?


Miałem propozycje takich występów, również po angielsku, na Broadway’u. Moje wspomnienia związane z występami w „Notre Dame De Paris” są wspaniałe, ale od tego czasu minęło już dziesięć lat, a praca w musicalu trwała trzy lata i miałem potem ochotę robić coś zupełnie nowego. Ale może kiedyś….

To może zagra Pan w filmie?


Proponowano mi udział w filmie, ale to jest dosyć skomplikowane ze względu na ciągłe zmiany terminów w tej branży. Kilka razy już nawet przyjąłem jakieś propozycje, ale zmieniono daty rozpoczęcia zdjęć na czas, kiedy akurat miałem koncerty i projekty upadły. Ale w tym roku być może wreszcie dojdzie do takiej realizacji.

Kilka słów na ten temat?


(śmiech) Nie mogę, bo to jeszcze nie jest oficjalnie ogłoszone. Ale już wkrótce będę musiał podjąć ostateczną decyzję.

Jakiej muzyki lubi Pan słuchać?


Lubię bardzo różną muzykę. Uwielbiam starą dobrą klasykę jak Ray Charles (mój ulubiony wykonawca), czy Beatlesi, ale też podobają mi się nowości. Słucham naprawdę wielu rodzajów muzyki…W jednej chwili jest to heavy metal, a za moment podziwiam najnowszą płytę Led Zeppelin. Tak więc moje upodobania muzyczne są bardzo eklektyczne.

A muzyka klasyczna?


Owszem, lubię na przykład Czajkowskiego.

Pochodzi Pan z Kanady, ale też dużo przebywa w Europie. Gdzie Pan się czuje najlepiej?


Zdecydowanie w Quebecu. Uwielbiam podróżować po Europie, bo to bardzo fascynujące. Ale mimo wszystko Quebec - to taki mój powrót do źródeł. Tam są moje korzenie.

Tam jest prawdziwy dom…?


Tak. Dom, ludzie, jezioro przy którym mieszkam, moje restauracje, moja firma……wszystkie te rzeczy, które składają się na życie.

Dobrze Panu prosperują restauracje?


Tak, mamy sporo gości.

I ma Pan tam swoje kameralne miejsce do występów?


Ciekawe, że Pani to mówi (śmiech), bo rzeczywiście mam w jednej z moich restauracji małą scenkę, tę samą na której debiutowałem w Montrealu, a którą ostatecznie kupiłem przez sentyment (śmiech). Mam też plany otwarcia małego klubu jazzowego.

Lubi Pan jazz?


Uwielbiam!

Mówi się, że nie lubi Pan kotów. Dlaczego?


To zabawne, jest Pani dzisiaj drugą osobą, która o to pyta. To zmowa dziennikarzy? (śmiech). Tak naprawdę właściwie nie wiem, dlaczego ich nie lubię. To chyba po prostu rodzaj prawdziwej fobii. Trochę się ich boję. Moim zdaniem koty są fałszywe i interesowne. Ocierają się o człowieka, bo chcą coś dostać, a najczęściej chodzi o żarcie…..

Kobiety też są trochę jak koty…


Tak, ale to ta cześć ich osobowości, którą w kobietach najmniej lubię.

Jak reaguje Pana córka na częste wyjazdy taty?


Jest w nowym albumie piosenka „What’s the Time In NYC”, która o tym mówi. O tęsknocie i oddaleniu. Kiedy wyjeżdżam bardzo mi jej brakuje, cały czas o niej myślę. Zerkam na zegarek i zastanawiam się co teraz robi. Rozłąka z moją córką jest najbardziej dolegliwym elementem trybu życia jaki prowadzę. Ale za to nie ma większej radości niż ta, gdy się znowu widzimy.

Jakie ma Pan plany na najbliższą przyszłość?


Jest tego dużo. Przede wszystkim trasa koncertowa, potem być może kino, następnie realizacja nowego albumu po francusku. Chciałbym też pomagać w promocji młodych artystów.

Może jednak powie mi Pan co nieco o tych filmowych planach?


(śmiech) Rozmawiałem w tej sprawie z przedstawicielem TV 1 - dużej francuskiej stacji telewizyjnej. Chodzi zatem o film telewizyjny. Co do scenariusza to jeszcze nic nie zostało ostatecznie ustalone.

Kto będzie reżyserem?


Pod uwagę brane są dwie osoby. Więcej szczegółów nie mogę zdradzić, bo wszystko jest na razie w fazie negocjacji.


Rozmawiała Izabella Jarska