Życie jest ciężkie, nie oszukujmy się. Jak nie tropikalny upał, to jesienna słota albo zima zaskakująca drogowców; do tego korki uliczne, rachunki do zapłacenia, wredny szef, zimna kawa, ciepłe piwo, nudne programy w telewizji, upiorny sąsiad spod trójki, marudna teściowa, szczekający pies, a jakby tego było mało - co tydzień poniedziałek! Przecież tak się nie da żyć! - wciąż narzekamy, przyzwyczajeni od pokoleń, że codzienność to ciągła walka z przeciwnościami losu, oporem materii i upartym czynnikiem ludzkim.

 

I choć od wielu lat Zachód usilnie próbuje nas zainfekować optymistyczną mocą pozytywnego myślenia i wiarą w sukces, my i tak dobrze wiemy, że to filozofia dla mięczaków i frajerów, bo prawdziwy człowiek czynu stanie na barykadzie w ostatniej koszuli, polski lotnik “poleci i na drzwiach od stodoły” oraz “kto, jak nie my?!”. Do boju! Wiadomo, Polak potrafi!

Dlatego nie powinno nikogo dziwić, że do duńskiej koncepcji szczęścia spod znaku “hygge” podeszliśmy tyleż zafascynowani, co jednak sceptyczni. Cierpliwe budowanie codziennego poczucia szczęścia i bezpieczeństwa z drobnych i pozornie zwyczajnych elementów rzeczywistości, którym poświęcamy maksimum uwagi, delektując się chwilą i wyciągając z niej wszystko, co najlepsze…? Hmm, przyznacie, że w naszej szerokości geograficznej brzmi to cokolwiek egzotycznie. Dlatego o wiele łatwiej jest nam - bez wnikania w niuanse - utożsamić “hygge” z grzaniem się przy kominku, paleniem pachnących świeczek, piciem aromatycznej herbaty i okrywaniem się miękkim kocem. Ale ileż można leżeć pod kocem?!

 

 

Przecież w Polsce żyje się tak, że nawet przysłowiowych taczek nie ma kiedy załadować! Bladym świtem do pracy, zatłoczonym tramwajem, z pracy pędem do domu, zakupy, dziecko, pies, obiad, lekcje, pranie, wszystko w pocie czoła i resztką sił, by potem paść bez życia na kanapę i zasnąć przy “M jak miłość”. I tak dzień w dzień. “Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację. Tylko wstaję i wychodzę. (...) Góra o 22.50 jestem z powrotem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać.” [‘Co mi zrobisz jak mnie złapiesz’ (1978) - reż. S.Bareja]

 

Ten kultowy monolog z filmu Barei jest chyba kwintesencją polskiej mentalności minionych pokoleń, która po dziś dzień pokutuje w zbiorowej świadomości wielu naszych rodaków: nie potrafimy odpoczywać, nie umiemy cieszyć się codziennością, nie chcemy odpuścić ani sobie, ani tym bardziej innym. Jesteśmy spięci, w nieustannym biegu i wiecznym niedoczasie, na skraju paniki i rozstroju nerwowego. No chyba, że się bawimy: wtedy świat należy do nas! Suto zastawiony stół, mocne trunki leją się strumieniami, a słowiańska dusza - chwilowo wyzwolona z okowów historii, zaborów, powstań, wojen i okupacji - tańczy i śpiewa. Hej, sokoły! Na koń!

 

 

To właśnie nasza, polska i unikalna na skalę światową “ułańska fantazja”, będąca połączeniem odwagi, nieskrępowanej wyobraźni i umiłowania wolności.

Dzięki niej potrafimy wcielać w życie nawet najbardziej szalone pomysły. (...) ułańska fantazja to młodzieńcza porywczość, która towarzyszy nam bez względu na wiek. To zadziorność oraz chęć do działania i poznawania świata” - czytamy w naszej polskiej “odpowiedzi” na europejskie szaleństwo spod znaku “hygge”.

 

Książka Jakoś to będzie. Szczęście po polsku” Beaty Chomątowskiej i Doroty Gruszki, będąca zbiorem felietonów barwnie opisujących nasze narodowe cechy, próbuje z nieco chaotycznej i narwanej polskiej mentalności wysnuć swoistą filozofię dobrego i szczęśliwego życia. Na czym właściwie polega “szczęście po polsku”? Czy w poszukiwaniu idealnego sposobu na życie koniecznie musimy naśladować obce wzorce? Czy naprawdę pisany jest nam błogi skandynawski spokój, minimalizm w stylu zen albo pełna samouwielbienia karykatura pozytywnego myślenia?

Kto by się tam przejmował ciepłym kocem i herbatą, kiedy życie stygnie, a świat tylko czeka, żeby go podbić? Czy Jerzy Kukuczka, który w ciągu zaledwie 8 lat zdobył Koronę Himalajów i Karakorum jako drugi człowiek na Ziemi, spędzał popołudnia grzejąc stopy przy kominku? Czy Wanda Rutkiewicz - pierwsza kobieta na wierzchołku K2 i pierwsza Europejka na Mount Evereście - miała czas na delektowanie się latte na sojowym w poniedziałkowy poranek? A może Aleksander Doba, który w wieku 64 lat jako pierwszy samotnie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki z kontynentu na kontynent (wyłącznie dzięki sile własnych mięśni!), powinien raczej siedzieć pod jabłonią i w słońcu wygrzewać się z książką?

 

Przekonajcie się, że “Polak potrafi”, a żeby “przenosić góry”, trzeba po prostu chcieć. Pakujcie manatki i ruszamy na podbój świata!. Potem się zastanowimy, co dalej. Jakoś to będzie!