Najważniejsza premiera tego roku – „Czerwony Pająk” Katarzyny Bondy 14 maja trafi na nasze półki. W rozmowie pisarka zdradza, jak zmieniło się jej życie przez ostatnie lata, co czuje, żegnając się ze swoją bohaterką, i jakie ma plany na przyszłość.

 

Właśnie ukazuje się „Czerwony Pająk” i mijają 4 lata od premiery „Pochłaniacza”. Co się zmieniło przez ten czas?

Wszystko zmieniło się diametralnie! Ja się zmieniłam jako człowiek, moje życie stało się stabilne. Okrzepłam i uspokoiłam się. Mówi się, że sukces zmienia ludzi, a zwłaszcza jeśli poprawia się sytuacja materialna, ludziom woda sodowa może uderzyć do głowy. Nie sądzę, by kiedykolwiek „odbiła mi palma”. Mam w sobie takie pokłady samokrytycyzmu, że nigdy nie popadam w samozachwyt, lubię się także z siebie śmiać, a jestem w tych żartach z samej siebie zaiste okrutna, chociaż przecież nieustannie doświadczam bardzo miłych rzeczy z tym związanych. Czytelnicy są dla mnie bardzo łaskawi, czasami mnie to zadziwia, jak to możliwe, że mam tyle szczęścia. Dlatego przyjmuję te hołdy z pokorą i zabobonnym przestrachem. Boję się, że to sen, za chwilę się obudzę. Ale nie mogę zdecydowanie narzekać. Mam bardzo dobrą pozycję na rynku i wiernych odbiorców. Czytelnicy są cudowni! Staram się im to oddawać rzetelnością i szacunkiem, bo wiem, że właśnie dla nich piszę, bynajmniej nie dla siebie.

Razem z Saszą przechodziłam kolejne żywioły, przeganiałam moje demony, zamykałam sprawy i koiłam bóle. W moim wieku patrzy się na życie inaczej, niż kiedy się ma 20 lat. Ważne stają się przede wszystkim bezpieczeństwo i spokój. Jednak to, co najważniejsze – mam poczucie, że mam swoich Czytelników. To wielkie bogactwo dla pisarza. O to się walczy, dla tej sprawy się żyje, po to siedzę w mojej norze i piszę, by kiedy wychodzi moja nowa książka nie musieć tłumaczyć odbiorcom, kim jestem, bo ludzie znają tytuły moich książek. To uważam za swój największy sukces i wcale się tego nie wstydzę. Wręcz przeciwnie, nieustannie dziękuję za ten dar od losu.

Przez całą serię raczej nie oszczędzałaś Saszy, jednak w najnowszej powieści zostaje porwana jej córka. Czym zawiniła Sasza, że spotyka ją taka historia?

Fabuła uwielbia kłopoty. Zawsze twierdziłam, że dobra opowieść to taka, z której wycięto fragmenty nudy, w której jednocześnie boimy się o bohatera lub mamy nadzieję, że uda mu się pokonać trudności, przeszkody, że kibicujemy mu, by wygrał w naszym imieniu. Jak inaczej ustawić stawkę, jak pokazać, że wojownik jest w każdym z nas? Czytelnik musi sam w sobie poczuć ten bohaterski rys, zidentyfikować się z postacią i przeżyć kłopoty, a jednocześnie iść do światła. Tak, staram się, by w moich książkach została wykasowana ta część, która na co dzień otacza nas w życiu – czyli okresy stagnacji, oczekiwania. Piszę historie, często rysując je grubszą kreską, bo wiem, że tempo jest ważne, dlatego najwyższą stawką w moich powieściach jest życie ludzkie. Kiedy ktoś zagraża naszym bliskim, jesteśmy gotowi na wszystko. Odpowiedzialność matki za swoją pociechę, konieczność obrony przed złem swojego dziecka zdaje mi się nawet wyższą stawką niż śmierć. Sasza składa się głównie ze słabości, a by wydobyć jej siłę, wrzucam ją w takie sytuacje, które wyzwolą ją z okowów lęku, niepewności i słabości właśnie.

Co czujesz, żegnając się z Saszą i bohaterami tetralogii?

Smutek, żal, pewien rodzaj żałoby. To jakby się traciło kogoś bardzo bliskiego i wiem, że bezpowrotnie, bo seria się kończy i nie będzie mogła być kontynuowana. Przez te wszystkie lata było między nami różnie. Czasem się lubiłyśmy, czasem miałam jej dosyć – zbyt była podobna do mnie, ujawniała, demaskowała moje najskrytsze tajemnice, wady, z których wcale nie jestem dumna. Ale teraz, kiedy seria już jest zamknięta, mam poczucie, że przeszłyśmy z Saszą prawidłowo ten proces zdrowienia. To był pewien rodzaj podróży, czasami niebezpiecznej, wymagającej wytrwałości, hartu ducha i obie poddawałyśmy się temu, nie zawsze będąc pewnymi, że wygrana nastąpi. Bo zresztą nie o to w tej walce chodziło. To, co mi przyświecało, kiedy wymyślałam tę serię, to opowieść o przeistoczeniu, pogodzeniu się z traumami i rozpoczęciu nowego życia. Teraz muszę pozwolić jej żyć, jak chce.

Czego nauczyła Cię Sasza Załuska?

Pokory. I to jest najważniejsza rzecz, której człowiek powinien się nauczyć, by być szczęśliwym.

Teraz chyba najważniejsze pytanie, jakie zadają sobie Twoi czytelnicy – co dalej?

Potrzebuję teraz odpoczynku. Wiem, że czytelnicy liczą, iż po skończeniu tetralogii – zwłaszcza że na ostatni tom kazałam długo czekać, bo tego wymagał „Czerwony Pająk” – ostro wezmę się do pracy. Ja jednak naprawdę narzuciłam sobie duże tempo, by książki wychodziły drukiem w tak szaleńczym trybie, skoro sam czas zapisu u mnie zajmuje około rok. A gdzie jeszcze inkubacja pomysłu, planowanie, dokumentacja i przepisywanie, bo przecież nie jest tak, że jestem tak zdolna, by oddawać materiał po pierwszym zapisie. Nie potrafię pracować szybciej, ponieważ głęboko wchodzę w fabułę, a co za tym idzie – długo z niej wychodzę. To przypomina u mnie związki miłosne. Nie jestem kochliwa, a nawet rzekłabym, że jestem odporna na strzały amora. Kiedy już ten podstępny bożek trafi mnie w zadek, wchodzę całkowicie, jestem w tym związku obsesyjna i muszę wierzyć na 100% w tę opowieść, by przetwarzać ją przez swój brzuch, głowę i serce. Dlatego teraz jest jedyny moment, bym mogła się wyspać, zająć rodziną i zastanowić, co dalej. Potrzebowałam takiego oddechu w tym moim pisarskim maratonie od lat. Skoro więc pada pytanie, co będzie po końcu – nie wiem, nie potrafię określić. Z pewnością jednak nowy początek. Jaki jednak – jeszcze nie wiem. Muszę najpierw sama w sobie to poskładać.

 

Zapraszamy na spotkania z autorką! Więcej informacji poznacie klikając w poniższy baner.